Łaskawy opiekun czyli Bartłomiej Alfonsem/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łaskawy opiekun czyli Bartłomiej Alfonsem |
Pochodzenie | Dzieła Cyprjana Norwida |
Wydawca | Spółka Wydawnicza „Parnas Polski” |
Data wyd. | 1934 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka dni potem Bartłomiej się przechadzał koło stajen i stodół, pełniąc poruczony mu obowiązek, i gorzko sobie wzdychał, ilekroć razy przyszły mu na pamięć ostatnie do niego słowa pułkownika, to jest: że jadło i suknie także coś kosztują.
Właśnie marzył o tem, gdy pan Edward, trzasnąwszy mu nad uchem z bicza, zawołał śmiejąc się:
— Bartłomieju! Bartłomieju, ruszaj żywo do papy!
Przyzwyczajony do podobnych rozkazów, Bartłomiej szedł zwolna, bo gdzież on mógł przewidzieć, że pułkownik w tej chwali woła go dlatego, ażeby go obdarzył swojemi względami i wyświadczył mu dobro, które miało zapewnić całą jego przyszłość. Poprawiwszy więc ubrania, wszedł do pułkownika, który się naradzał z małżonką. Gdy jednakże wchodził już do pokoju pana swego, pułkownikowa wyszła drzwiami bocznemi, a opiekun wraz z wychowańcem pozostał sam na sam.
— Przyjaźń przyjaźnią, a interes interesem — wyrzekł po chwili pan Drążkowski, dając znak przybyłemu, ażeby usiadł niezwłocznie.
— Czy mam zapisać te wyrazy? — przerwał nagłe Bartłomiej i spróbował pióra na paznokciu, jako przyzwyczajony powyższe zdanie prawie we wszystkich listach pana Drążkowskiego spotykać.
— Możesz zapisać — odpowiedział pan domu — bo, lubo nie wiem wcale nazwiska autora, jestem jednakże pewny, że to mędrzec powiedział. Lecz pomińmy drobnostki, kochany Bartłomiejku, przywołałem cię bowiem z tej przyczyny, która nietylko ciebie, ale nawet cała twoją rodzinę powinna uszczęśliwić. Wychowańcze mój, wiesz o tem dobrze, że dałem ci naukę i wszelakie ciała wygody, chociaż szczupła suma, od twych rodziców przeznaczona, zupełnie na to nie wystarczyła...
Tu Bartłomiej uczuł się w przykrem położeniu, pułkownik zaś odkaszlnął i, zamykając biurko, tak dalej zaczął mówić:
— Pieniądze są niczem!... Miedź, srebro, złoto, nawet listy zastawne, nabyć można z łatwością, ale piękne imię i szlachectwo to są dopiero klejnoty!... Synu mój — rzekł opiekun, zapalając się niespodzianie — synu mój, ja wyszukałem w papierach twojego ojca, że cała rodzina Sochy szlachtą była oddawna!!
I spojrzał pułkownik w oczy wychowańcowi i schował kluczyk do kieszeni, dodając tragicznym głosem:
— Synu mój, ja wyszukałem w metryce twojego urodzenia, że cię nie Bartłomiejem, ale Alfonsem na pierwsze imię ochrzczono... Chodź więc w moje objęcia, uszczęśliwiony młodzieńcze, albowiem w dniu dzisiejszym nietylko odzyskałeś klejnot rodzinny, ale nabyłeś jeszcze niepospolitego imienia i znaczenia w świecie. Alfonsie, kwita z nami!...
— Barszcz z rurą już na stole! — zawołał stary ogrodnik, wszedłszy do gabinetu jegomości.
I za chwilę cała rodzina zasiadła do obiadu. Pułkownik oznajmił wszystkim o szczęściu pana Alfonsa, pułkownikowa była ucieszona wynalazkiem swojego męża, wszyscy zaś podziwiali dobroć i łaskę opiekuna.
— Bartł... Alfonsie! Pojedziemy z chartami po obiedzie — zawołał Edward Drążkowski, rzucając gałkę z chleba na zamyślonego młodzieńca.
— Oho! on nie ma czasu... — przerwał natychmiast pułkownik — on przecie nienapróżno porachował się dzisiaj ze mną... on zapewne już w tym tygodniu zechce nas wszystkich opuścić...
— Oj! dobroczyńca! — pomyślał sobie w duchu biedny Bartłomiej, i nazajutrz raniutko opuścił dom Drążkowskich, powtarzając: — «Opatrzność czuwa nad sierotami».
(1840)