Gynecaeum w pałacu Herodowym. W głębi, w środku sceny, wielkie drzwi, otoczone kolumnami wychodzącemi na taras. Przez drzwi te, otwarte, widać ogrody i górę Morya z świątynią Salomonową. Poranek.
SCENA PIERWSZA.
DUSZA WYGNANA Z RAJU. LUCYFER. SŁUGA ŚWIĄTYNNY.
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Tutaj Golgota?
LUCYFER.
Tak — — albo raczej nie — lub raczej mówię: — —
tak — — —
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Przecz mnie ciągniesz za sobą?
LUCYFER.
Zzułaś obuwie
ziemskiego bytu i bosa,
aby nie było słychać stóp ucisku,
po nieśmiertelnym przewiewasz zagonie
ze mną...
Ongi
uczono mnie dzieckiem,
że jesteś srogi
i że nad ludźmi zawieszasz
ostry miecz kary —
A dzisiaj, o Boże,
dochodzą wieści,
że przebaczenie znakiem jest Twej władzy.
O tym poranku
i dziś Cię błagam, jak zawsze
tą lub tą bronią zbaw mój lud i dom ten,
pełen występku,
i mnie, com jest grzeszna, a jemu,
któregoś wybrał z pośród innych wielu,
ażeby głosił Twe prawo,
pozwól doczekać tryumfu
Duszy nad Złem...
Ale nie mnie Ci przepisywać, Panie,
jakie gotować masz losy
Swoim prorokom — — — :
Święć się Twa wola
jak w niebie, tak i na ziemi — — —
tylko niech przyjdzie Twe królestwo — — —
i odpuść nam winy,
jako i my nawzajem
chciejmy odpuszczać — — —
Podczas ostatnich wyrazów weszły w pośpiechu Ahola i Aholiba, córki Kaifaszowe.
Ho! ho! i Jachobod
umie się modlić nowym obyczajem.
A któż to, panienko,
był twoim mistrzem?
Wiem ja coś o tem... A może — — a może
słyszałaś także o ziarnie gorczycznem
i o tem czystszem
umiłowaniu — — — ?
JACHOBOD.
Może...
AHOLIBA.
Daj jej spokój!
Język swój okuj
w powściągliwości żelazo — —
patrz, jak jest smutna i blada!
AHOLA.
Wciąż o zaziemskim rozmyśla Edenie,
chce postać
mieć podobniejszą do śmierci, niż życia;
myśli, że łatwiej się dostać
w promienie
owego Raju wątłym, niż rozkwicia
pełnym roślinom... Poza tem,
choć gardzi światem,
w pokornych służbach się składa — — —
lizuń... Dlaczego tak wcześnie
wstałaś?... A możeś w nocy — — — ?
We śnie
dziwne trapiły ją widma — nie wiada,
w jakim się zjawi humorze — — —
AHOLA.
Owy-ć złotogłów — — — — sza!
W przyległej komnacie słychać szelest jedwabiu. Zjawia się Salome.
SCENA CZWARTA.
JACHOBOD. AHOLA. AHOLIBA. SALOME.
AHOLIBA.
Słońce
wita cię blasków zalewem,
jakich oddawna nie widziały oczy
twoich niewolnic...
SALOME.
Dlaczego
wyszłaś z sypialni, nim łoże
opuści twoja — — władczyni
i — — przyjaciółka?
AHOLIBA.
Tak smacznie
i z takim spałaś rumieńcem na twarzy,
iż przebudzeniem nie chcąc tych miraży
gasić płonących, na palcach, nieznacznie
wyszłam z komnaty i czekam z Aholą
i Jachobodą, co nam dziś zezwolą
czynić twe względy...
Włosy twe błyszczą, maścisz je maściami
z książęcej skrzyni...
AHOLA.
Zamykasz przed nami
wonność różaną — snać jesteś zazdrosna
o czarny płomień...
SALOME.
Mój ogień jest krwawy,
a służebnica niechaj milczy...
Ahola usuwa się na bok i milczy.
AHOLIBA.
Wiosna
takich nie rzuca pełnych zórz na ławy
przybrzeżnych piasków nad jordańską rzeką,
jak te strumienie złota, które cieką
z twoich kędziorów... O jakżeś ty piękną!
Jakżeś ty piękną przyjaciółko moja!
Z zdumienia kwiaty poklękną,
gdy się przybliżysz do zdroja,
aby w nim ujrzeć swój cud!...
Powiew mnie zwiódł:
byłamci-ć pewna, że zapachy niesie
z ziół, co wyrosły w niedostępnym lesie,
a woń ta płynie z najdroższych warkoczy...
O moje oczy! O szczęśliwe oczy!
Za chwilę żar wasz przypadnie
do ust śmiejących się zdradnie,
w rozkosznej spocznie przystani...
SALOME.
Chyżaś w pochlebstwach, ale nazbyt tani
dajesz mi okup... Widziałam ja wczora,
jak biegły za nim twe spojrzenia... Chora,
żarłoczna chciwość rozwarła swe usta,
aby pochłonąć jego cień... Rozpusta
szarpie ci duszę!... Jesteś — — — !
AHOLA.
Zali mogę
powiedzieć prawdę?... Zastąpił mi drogę
i rzekł, wskazując na twe okna — —
SALOME.
— — Gromem
zabójczym huczał nad tetrarchy domem,
w gruzy rozwalał głaźne fundamenty,
wrzeszczał, że ród tu zamieszkał przeklęty,
stworzon na hańbę i na wstyd, że blizka
godzina pomsty... Wiem, wiem: rumowiska,
plemię jaszczurcze, urąganie bożej,
odwiecznej prawdzie — oto czem się sroży
bezmiar swywoli waszego proroka.
Wielce się dziwię, że dotąd głęboka,
kamienna studnia nie rozlała jeszcze
swojego chłodu na te żary wieszcze...
Daj mi, Jachobod, naramiennik!...
AHOLA, pomagając przy ubieraniu, rzuca złośliwe spojrzenia ku Jachobodzie:
Wyszłam ku niemu z odsłoniętem łonem,
pełnem, jak owoc granatu —
chciałam obwieścić światu
pieniem, miłością spienionem,
że jego ręka spocznie pod mą głową;
wyszłam ku niemu śpiewna — — —
AHOLIBA, zrozumiawszy aluzyę siostry, znacząco:
A oto jakaś zaklęta królewna
ust swych namową
wwodzi go w swoją świątynię...
SALOME.
Piękną się dzisiaj uczynię —
Zlejcie mi kasją piersi i ramiona,
wplećcie mi perły!... A!...
Ahola i Aholiba zlewają drogiemi wonnościami piersi i ramiona Salomy i włosy jej zdobią perłami.
AHOLA.
Jachobod kona — — —
pobladła...
Jachobod milczy.
Zawsze-ć jest wygodnie
milczeć... Tak! nawet wówczas, kiedy zbrodnie
o krzyk wołają, pełen krwi!... Odpowiedz:
Wczoraj i ongi, gdy jak stado owiec,
jeruzalemska zebrała się tłuszcza,
ażeby słuchać, jak ją wzdyć poduszcza
przeciw królowi ten wychudły chłystek,
zali nie lepiej było zgarnąć wszystek
głos oburzenia w swej duszy i śmiało
i godnie rzucić pod to nędzne ciało,
niźli się stroić w milczące powaby
martwych posągów?
Mój ojczym jest słaby!
Wolę królewską tchórzostwo rozprzęga.
JACHOBOD.
Pani! Wiadomo, jaka jest potęga
w świętych zaklęciach wybranego męża!
Opowiadają, że fale zwycięża
morskie, gdy zechce; że umarłe wskrzesza
i że raz przed nim wielka pierzchła rzesza:
Spotkał ją w mieście dalekiem, gdy wiodła
na wzgórze śmierci jakiegoś zbrodniarza
z krzyżem na plecach... Na przemoc nie zważa,
tylko tej czerni krzyknie, że jest podła,
albowiem z rąk jej ginie sprawiedliwy,
który jest światłem, zesłanem na niwy
ziemskie przez Boga... I krzyż zdjąwszy z ramion
onego człeka, pełen dziwnych znamion,
właściwych tylko jasnowidnym duchom,
w proch go roztrzaskał, niby glinę kruchą.
A zaś ów zbrodzień, uwolnion od drzewa
hańby — tak mówią — płonieje i śpiewa
hymn wiekuisty, nie wiem, w cześć Żywota,
czy na cześć Śmierci, bo tak i tak głoszą
ci, co te wieści gdzieś z za mórz przynoszą.
Podniebna mistrza wyprzedza tęsknota,
a takie władztwo rabbi Johanana
że gnie się przed nim szyja, zakowana
w kołnierz pancerny, więc nie dziw, gdy słabną
piersi, okryte purpurą jedwabną...
Sieje naokół trwogę, lecz — — —
AHOLA.
Po twojej
nie znać źrenicy, że się mistrza boi:
cyprysy szepcą o zmierzchu — — —
— — zabramne, trawą rozszumiałe pola
nie dochowują tajemniczych zwierzeń
ani całunków rozpalonych — — —
JACHOBOD.
Nie żeń
tych słów sromotnych po cierpliwej ziemi!
SALOME.
Co to ma znaczyć?
AHOLA.
Ani ja się twemi
maszczę maściami, ani śmiem widomy,
świat niewolący, królewskiej Salomy
wszechmożny urok porównywać z bladą
piersi mej różą, na której się kładą
włosy, zmienione na popielne zgliszcze
przy tych północnych łunach twojej fali!
Lecz, chociaż serce w płacz ci się rozżali — — —
SALOME.
Płacz jest słabością pospólstwa... Mów!
AHOLA.
Zniszczę,
jak chwast, od razu z łona ci wyplenię
to lekkomyślne, dobrotliwe tchnienie
wiary twej w złudną przyjaźń Jachobody!
Wiedz: jeśli gorzkie dotkną cię zawody,
współzawodniczkę posiadłaś nie we mnie,
lecz w niej!...
Bezwstydna! Na piekielne ciemnie!
Związać cię każę i osmagać!... Nagą
stawię-ć, Aholo, na rynku!... Odwagą
chełp się przed tłuszczą obszarpańców! W męce
przesromięźliwej wyciągaj swe ręce
ku prorokowi, niech odsłoni biodra
z sierści wielbłądziej — ponoć wielce szczodra
jest litość jego — i niechaj odzieje
twe nikłe uda!... Czelne są koleje
ludzkich rozumów: jakże śmiesz ty córę
łączyć książęcą z żebrakiem?... Ponure
i złe masz oczy! Nie skry w nich kobiece,
ale szatańskie! Wyłupić je zlecę
swemu oprawcy i rzucić, jak bryły
martwych kul szklanych, ażeby nie lżyły
kłamnem widzeniem twej pani!... A tobie,
słodka Jachobod, chodząca w żałobie
snać po ostatnich pocałunkach, wdowo
po rozhoworach miłosnych, co zmarły
w ciemnej alei — — —
JACHOBOD.
Pani! korne słowo:
Na krzyż, przeczuciem rodzący się mgławem
w snach bogobojnych mędrców: jeśli prawem
rządzisz się bożem, pozwól — — —
SALOME.
Odejdź!! Karły
wasi mędrcowie i wasi prorocy,
którzy szukają życiodajnej mocy
w miodzie pszczół leśnych i w mięsie szarańczy!
Czekaj za progiem!... Jachobod zatańczy,
gdy na nią skinie Salome! Pokaże
czar swego łona, by i nasze zmysły
mogły zobaczyć, jakie jej rozbłysły
w takiej ją pysze wychował, że może
w obliczu księżnej urągać pokorze
i sypać żwirem nazyrejskich bredni
w te cudne oczy naszej pani!... Zasię
w nas tylko żywie poddanie się woli
twojej na wieki i serce nie boli
służyć twej świętej, nieśmiertelnej krasie
wzorem nubijskich niewiast, choć my, bliźnie
siostry, wzięłyśmy w szlachetnej spuściźnie
arcykapłański napierśnik: przed arką
staje Kaifasz, nasz rodzic!... Mym barkom
ciężkim nie będzie żaden trud, jeżeli
nasze się słońce przezeń rozweseli...
Nie płacz!...
SALOME, tłumiąc łzy:
A!...
AHOLIBA.
Nie płacz! Albo płacz! Ja nie wiem,
skąd takie ognie w twoich łzach: zarzewiem
drogich kamieni twoje łzy się palą.
Rubin i szafir, udzielony falom
przez wiew poranku, wiejący od jutrzni
i od błękitu, nie przemawia huczniej
krzykiem swych jaśni głębokich od pełni
tych rajskich kropel...
AHOLA.
Włos ci się rozwełni,
przyniosę gałban i namaszczę...
SALOME.
Lutnię,
lutnię mi podaj!... Dlaczego mi smutnie,
kiedy me serce winno bić radośnie
w tej jaśminowej i różanej wiośnie?
Dzięki! precz z łzami!... Aholibo! wcześniej
przestaję płakać, niśli chcesz!... Tak!... pieśni
Salomonowej uczyłaś mnie rada —
»Zewlekłam suknię« — — jakżeż to się składa?...
Uderza w struny lutni, którą jej podała Ahola.
AHOLIBA.
»Zewlekłam suknię i czekam i wołam:
Zstępuj coprędzej z gór — — —
SALOME usiłuje śpiewać:
»Wesołam-ci ja, wesołam,
jak słońce, patrzące z za chmur;
libański szeleści bór,
kiedy się zbliża mój miły — — — «
Urywa.
Coś mi się dziwnie struny rozstroiły...
AHOLA.
Uderzasz, widzę, nazbyt silnie... Pęknie!
I struna lutni tak samo się zlęknie,
jak dusza ludzka, gdy bije w nią męka
nieokiełzana...
AHOLIBA.
Pofolguj!...
SALOME gwałtownem uderzeniem zrywa strunę lutni.
Już pęka!
Rzuca lutnię.
Na drzazgi z tobą!
Lutnia się rozbija. Salome nagle wstaje.
Poprawcie mi sploty!...
Ściągnij mi suknię!... Ujmij w pas ją złoty,
Powiedzcie-ż: cierpieniem wieczystem
co jest na świecie?
AHOLA.
Miłość!
AHOLIBA.
Miłość!...
SALOME.
Luba,
droga Aholo i ty, moja siostro,
jedyna moja Aholibo!...
Chwyta je w uścisk i puszcza.
AHOLA.
Ostro
zawiewa zapach rozkwitłych jabłoni...
SALOME.
Moja się dusza zapachom nie broni,
choć najostrzejszym...
AHOLIBA.
Nie spełniona próba,
aż się nie oprze zapachowi śmierci...
SALOME.
W każde się drzewo lichy robak wwierci
i rdzeń najtwardszą na próchno rozmiele,
jedna-li miłość zostaje, wesele
i ból człowieczy, szarpiący zaciekle —
jedna-li miłość, »drzewo, które w piekle
tkwi korzeniami, a bujną koroną
sięga niebiosów...« Gazę mi czerwoną
zarzuć na piersi, tę w posępne kwiaty,
w czarny asfodel dzierganą, przed laty,
o których dawno zaginęły słuchy.
Ahola idzie po gazę.
SALOME.
Domowi memu przyniosły ją duchy,
opiekujące się zbożnem ogniskiem
moich praszczurów... Dalekiem, czy blizkiem
miejsce, skąd wzięta, nie wie nikt... Salome,
wasza wszechwładna, miłościwa pani,
niejedną chwilę utraciła dla niej
i nieodgadła: to tylko wiadome,
że już klękały i jeszcze uklękną
wieki przed krwawym czarem tego zwoja...
AHOLA, zarzuciwszy jej gazę na piersi:
Jakżeś ty piękną, przyjaciółko moja,
jakżeś ty piękną, jak piękną!
AHOLIBA.
A trwanie twoje jest, jak śmierć, na zawsze —
coraz straszniejsze i krwawsze...
SCENA SZÓSTA.
SALOME, AHOLA i AHOLIBA.
SALOME.
Jestem gotowa... Mogłabym, prawdziwie,
zasiąść do uczty weselnej... W tem szkliwie
złota i sardu, jasnych chryzolitów
i onychinów, jeziornych błękitów
szafirowego kamienia, topazu
— — wspaniałej, na świadka
wyzywającej przestworne żywioły,
że, jak ten sztylet, drogocenny, goły,
wyjęty z pochew, był zabójcą serca
miłującego, tak ona uśmierca,
tak nieohybną swą przemocą kruszy
wszelaki opór, stawiany jej duszy
w godzinie buntu... Staniesz przed ojczymem
na jego uczcie, otoczonej dymem
nardu i mirrhy, jak Astoreth!...
AHOLA.
Cicho!...
Bo cię usłyszy czyhające licho
cnót nazyrejskich...
SALOME.
Idź po kwiaty świeże,
idź do ogrodu, Aholo! Odzieżę
w żywy przystroję bez i niech lilije,
łasząc się ku mnie, całują mą szyję
i moje plecy... Idź!...
Ahola wychodzi.
SCENA SIÓDMA.
SALOME. AHOLIBA.
SALOME.
Cieszę się wielce,
że mogę patrzeć w źrenice czcicielce
fenickiej Pani...
AHOLIBA.
Od ciebie jedynie,
twoją ukrytą zwiedzając świątynię,
czcić się uczyłam jej rozkoszną władzę.
Nie zdradzę
uszom żydowskim tej świętej ofiary,
którą sprawujesz z kadzielnicą w ręce
przed jej ołtarzem... Gotowi w podzięce
ukamienować i twą sługę... Stary
jest nasz Jehowa, lecz jędrny, gdy trzeba
podżegać tłuszczę przeciw tym, co chleba
bogomodlnego mu skąpią, lub mają
odwagę w sobie, aby, wbrew zwyczajom
judzkiej parafii, cześć, należną Jemu,
nieść innym mocom.
SALOME.
Zapobiegną złemu
idące lata... Zbliżają się chwile,
gdzie w uroczystej niepodzielnej sile
woń swą i jasność rozleje na ziemię
boska Mylitta... Tu, w Jeruzalemie,
rozsuwać będą kościelną zasłonę,
ażeby ludzkie powieki, zdumione,
martwiały, żądnie obejmując zjawę
jej światowładnej nagości...
AHOLIBA.
Nie! Twojej,
twojej, Salome! Bo czyż się ustroi
bóstwo fenickie w takie czary krwawe,
jak młodość lic twych, i w taką Gehennę
zabójczych źrenic? Nieznane, bezdenne
głębie bajecznych oceanów niczem
przy ich topieli!... Przed twojem obliczem
korzyć się będzie tajń życia... W tę płytę
spojrzyj srebrzystą —
Widziałaś-li kiedy
cud sobie równy?... Wszystkich bóstw czeredy,
które w świat spieszą, żywota niesyte,
zmilkną i zgasną, ty jedna, jak słońce,
ogarniesz wokół wszystkie ziemi końce
światłem i krzykiem, ty jedna przez wieki
jaśnieć i wołać będziesz w czas daleki,
w czas nieskończony: Otom ja, Salome!...
SALOME.
Otom ja świętej kapłanka Astarty!
Otom ja znakiem wiekuistej warty
nad tem, co tajne, i tem, co widome,
nad tem, co wznosi i gnębi!
Pierś ma, jak białość gołębi,
zawisłych nad głębinami,
w błękitach, których nie plami
śmiertelna zmaza obłoku...
Płomień w mem oku
odległe zapala miasta,
w przestrzenny bezmiar wyrasta,
ciemną rozlewa się łuną...
Wszystkie kościoły runą,
zapadną wszystkie się wieże,
których zazdrosny duch człowieka strzeże
w przemijających snach:
Ponad ludzkiemi głowy
stanieli, z kości słoniowej
zbudowan, żądzy mej gmach!
O me ramiona! me biodra!
O wargo moja, w pocałunkach szczodra,
szerząca rozkosz i strach!
Ku głębiom przepastnym lecę,
ku szczytom, ukrytym w mgłach —
Ty miej mnie w swojej opiece,
ty i twa bliźnia siostra Kithereja!
Wzmaga się moja nadzieja
i rozpacz samotna rośnie —
o wichrach marzę i wiośnie,
o gromach, co biją w ciemnie,
o gwiazdach, zrodzonych przezemnie,
o ziemiach, umarłych z mej woli — — —
SCENA ÓSMA.
SALOME. AHOLIBA. AHOLA. CHÓR. RABBI JOHANAN.
AHOLA wraca z pękiem świeżych kwiatów:
O pani, przebacz twej wiernej Aholi
to opóźnienie... Słyszałam zdaleka
szum, jakby wielka toczyła się rzeka —
pobiegłam w miasto: ciżba tutaj spieszy
z groźbą i klątwą, a na przedzie rzeszy
on z krzyżem w dłoni — — —
AHOLIBA przerażona:
O — — Jahwe! litości!...
SALOME.
I najgroźniejszych nie lękam się gości...
Nie bądź tchórzliwa, Aholibo!...
Do Aholi, obojętnie, spokojnie.
Jaki
on? Mów-że...
AHOLA.
Rabbi Johanan! złe znaki!
Idzie na pałac... Do czerni wygłasza
słowa, od których — — —
Do studni się rzucę — — —
Jakie nas losy czekają, nikt nie wie...
SALOME pogardliwie:
Szerzą się słuchy, że kiedyś na drzewie
ma się powiesić — podobno oliwnem —
jakowyś zdrajca. Nic mi nie jest dziwnem — :
Idź! niech się w tobie spełnią ludu wieści...
A z Jachobodą — — —
AHOLA.
Twe służby bezcześci
córka Achisa wraz z nazyrejskiemi
białogłowami: pełzną tu po ziemi,
jak płazy, Marya, matka Jakóbowa,
Marta, Joanna, Abigail i owa
znana z Magdali — —
SALOME.
Kapłanka Mylitty — —
AHOLA.
Tak, ale dzisiaj należy do świty
tego — — — proroka! Przybrała włosienie
i nazyrejskim sposobem swe grzeszne
biczuje plecy...
Ahola i Aholiba przerażone uciekają. Została Salome.
CHÓR zjawia się na tarasie, u wejścia do ginecaeum.
Ścieżki prostujesz, po nich kroczyć będzie
Król, co od wieków obiecał swe przyjście —:
Niepłonne, zbawcze niesie nam orędzie,
Lilie mu ścielmy i palmowe liście!...
Rabbi Johanan wstępuje w tłumie swych uczni na taras Herodowego pałacu.
SCENA DZIEWIĄTA.
SALOME. RABBI JOHANAN. GŁOSY Z TŁUMU.
SALOME.
Pragnienie moje w dom cię nasz przywiodło —
tobie ja, mistrzu, to rzucam... Weź godło
wiosny, kwitnącej w mem sercu!...
Rzuca pęk kwiatów pod stopy Rabbi Johanana.
RABBI JOHANAN.
Na Boga!
Dziewczyno, nie grzesz!... Nie tędy ma droga!...
Gdzież wiarołomna, małżeńskiej łożnice
srom i skalanie?...
GŁOS Z TŁUMU.
Ukryła swe lice
w jedwabnych fałdach Herodowej szaty...
Boi się ciebie, jak i on, co katy
rzymskie pochlebstwem oślinia...
INNY GŁOS.
Niech leży!
Niech w swoich zbrodniach zgnije!
INNY GŁOS.
Od macierzy
nie lepszy płód masz przed sobą!... O panie,
przeklnij tę dziewkę!
INNY GŁOS.
Niech przed sądem stanie
ta ofiarniczka Astarty...
INNY GŁOS.
My wiemy — —
mówi już o tem cały gród, co niemy
był dotąd z trwogi: za hebrońską bramę
chodzi ta ścierka!... Przeklnij dom, gdzie same
gnieżdżą się mioty piekielne...
GŁOS Z TŁUMU.
Ahola
i Aholiba — — —
SALOME.
Precz uciekły z pola
arcykapłanów waszych latorośle — — —
Ty tylko jedna masz czoło wyniośle
chełpić się twoim bezwstydem — —
RABBI JOHANAN do Salomy.
Azali
prawdę ci mówią, dziewczyno?...
SALOME.
Od drwali
i od przekupniów bierz wskazówki, nizki
uwodzicielu mych sług!... Klnij mnie!... Blizki,
mówisz, dzień pomsty, więc mnie klnij, ty — młody,
rzeźki kochanku mojej Jachobody! — — —
TŁUM.
Ukamienować wszetecznicę!... Zgroza!...
RABBI JOHANAN spokojnie.
Milczcie!... Nie kręcić na bliźnich powroza
tym, którzy nie są bez winy... Ja-ć tobie
Mogę-li mówić: »przestań grzeszyć«. W żłobie
już się narodził Ten, co nad grzesznymi
sprawować będzie swe sądy — olbrzymi,
ale łagodny — — —
SALOME do Jachobody.
Pozostaniesz ze mną,
ze mną, Jachobod!... Ja-ć każę!...
JACHOBOD.
Nie! w ciemną
i niezbadaną pójdę dal — z nim razem.
RABBI JOHANAN do Jachobody, z naciskiem.
W jasną, bez końca, której bramy święte
śmierć nam otwiera... Dzieło rozpoczęte!!...
Salome milczy, jakby chciała zapanować nad wypadkami — w błyskawicznym momencie poddaje się jednak gwałtownemu wybuchowi.
SCENA JEDENASTA.
SALOME. JACHOBOD.
SALOME rzuca się na Jachobod, chcąc jej zedrzeć suknię z ramion.
Pokaż-że! pokaż!... Niechże ja zobaczę,
czem go umiałaś przywabić!...
JACHOBOD odpycha ją.
Precz!!! Usta
niechaj ci zamknie srom!...
SALOME.
A twa rozpusta
niech tryumfuje!... Chytro-mądrzy gracze:
Tamten pogardził suknią z złotogłowiu,
a ta — w włosieniu! zapięta!... Na zdrowiu
odbije wam się ta skromność... A może
dla oczu ludzkich chodzicie w pokorze,
naśladujący przedmiejskie hołysze,
aby tem większą swojej chutnej pysze
zgotować rozkosz, zmyliwszy pogonie
podejrzliwości motłochu?... Niech płonie
ogień ofiarny w podziemiach!... Rozumię:
trudno byłoby zbudzić podziw w tłumie,
że się jest Pańskim, natchnionym wybrańcem,
którego Jahwe postawił nad szańcem,
oddzielającym winę od wydętej,
krzykliwej cnoty... Dziś między panięty
ten zezowaty obyczaj: w południe
skóra wielbłądzia, przepasana cudnie
szarym powrozem, skręconym z konopi,
a zaś wieczorem nikt nas nie wytropi,
na jakich puchach z przymrużoną legnie
powieką wasza lubieżność...
JACHOBOD.
Nie zegnie,
chociaż mnie bije twoja pięść...
SALOME.
Wiem: nikła,
łabędzia szyja niedarmo przywykła
dźwigać na sobie to żylaste ramię,
które wygraża mej matce. Nie kłamię:
Gotowa-m przysiądz, że w górze ją trzyma,
tę dłoń grożącą, zazdrość o ojczyma — —
Sama widziałam cień Herodyady,
jak się od strony ślizgał, gdzie on, blady
z nadmiernych wzruszeń, stał i w chłodzie liści
ogrodnych ważył, gdzie większe korzyści:
w chwytaniu resztek Herodowej strawy,
na złotej misie podanej, czy w krwawej,
poklasku pełnej, buntowniczej chwili,
kiedy się dusza nad siebie wysili
i miłość wyrwie rozpacznie... rozpacznie!
K’temu drugiemu przechylił swą szalę,
bo mu się zdaje, że wieki wspaniale
żyć będzie swojem zwycięstwem!... Nim zacznie
umierać z sławy, ból go ludzki szarpie,
ból wyrzeczenia, więc się mści... Jak harpie,
zdążają za nim z swych paznogci ostrzem
zdeptana duma i wstyd jadowity...
By się ukoić, szuka Sulamity —
tyś mu zajrzała do oczu! Snąć prostszem
jest to od drogi tej, która przez życie
idzie ku śmierci... Co?!... Milczysz?... ty!... Skrycie,
jak wąż się kładłaś u mych pięt i, wzrokiem
uśpiwszy zdradnym mą czujność, w głębokiem
pełzłaś milczeniu ku niemu!... Odpowiedz:
do jakiej wiódł cię kryjówki?
JACHOBOD.
Manowiec
słów twych tak strasznie błędny i tak smutny
i tak zarazem srogi i okrutny,
że dusza moja wyjść z niego nie zdoła.
Cierniami ranisz jej skronie dokoła,
wzrok jej wykłuwasz płonącą pochodnią,
na ścieżkę piętrzysz jej zbrodnię za zbrodnią,
że tak omackiem krocząc i bez siły,
wciąż się potyka o ten stos przegniły
twego bluźnierstwa. Ale choć tak biedną
i tak bezradną jest ma dusza, jedną
widzi w szaleństwie twojem prawdę: Pani!
kłamiesz, jak — tamte!...
SALOME.
Niech kłamię!... Ja nie wiem —
prawda czy kłamstwo pali mnie zarzewiem:
niech pali prawda! mogę umrzeć dla niej!
Niech piecze kłamstwo! paść od niego mogę!
Tylko mi wyznaj: czem zaścielasz drogę,
jakie mu kwiaty rzucasz u przedsionka
twojej komory — — — ?
JACHOBOD.
Przestań!... On w tym domu
cierpieć mi kazał, więc chociaż od sromu
konam, znieść muszę...
SALOME.
— — — powiedz: jakie gronka
na stół mu kładziesz, by ochłodzić wargi?
Z winnic Engaddi, czy te, które targi
dają cypryjskie?... Gdy wstaje znużony,
z łoża miłości, mów, jakie przesłony
zaciągasz nad nim, by mu ranne jutrznie,
przeciskające się do komnat hucznie
i przenatrętnie, nie spłoszyły z lica
słodkiej bladości?... a może dziewica
nazyrejskiego zakonu w zwyczaje
swych wyznań czułych raczy wciągać gaje
i szum potoków?... Może, jak dryada
grecka, przed faunem swoje lilie składa
w ostępach puszczy?... Lub w jaskiniach głaźnych,
na ścieli z jodeł i świerków?... Wyraźnych
dosyć jest poszlak, że w libańskie skały
chodziłaś za nim, a usta kłamały,
jakoby w dom cię rodzicielski wiodły
niepowstrzymane tęsknoty...
JACHOBOD.
Przepodły
tok twoich obelg — — — Panie! połóż rękę
na te me usta, aby, chłonąc mękę
ponadmiar gorzką, nie przeczyły wieści,
nad Genezaret zrodzonej, iż trzeba
kamienującym nas użyczyć chleba — — —
Szatan ich dusze niewinne bezcześci,
a oni sami nie wiedzą, co czynią...
SALOME.
Wiem: Szatan krąży nad bożą świątynią —
nawet jakiegoś proroka na ganku
stawił kościelnym i świat mu w poranku
odkrył słonecznym — — słyszałam-ci o tem. —
Ale nie moje słowa biją młotem
obelg, lecz twoje są lżeniem i wzgardą — —
Słuchaj, Jachobod: Duszę kryjesz hardą
i odpowiadasz mi z łaski, a przecie
poszłabym za nim — — — — —
Na świecie
niema dziś dla mnie odróżnienia łoża
purpurowego od głazu, bezdroża
od prostych, bitych gościńców... Do matni
poszłabym za nim, gdyby chciał... Ostatni,
brudny zaułek wstrętu mi nie sprawi,
chociaż do komnat nawykłam przestrzennych,
do marmurowych posadzek i sennych
fontan różanych... Ale coraz krwawiej
szarpie mnie chłodem!... Odesłał mi wczora
kosztowny chiton, a dziś, kiedy chora
z szału, pod stopy rzuciłam mu zioła
świeżo rozkwitłe, nie nachylił czoła,
aby je podnieść, a tylko, gdzie matka —
pytał się — moja i, zda się, z ukradka
spojrzał na ciebie... Kocha cię?...
JACHOBOD.
Tak! kocha,
albowiem treścią jego prawd jest miłość!...
SALOME.
Kocha cię! kocha!... Zabójcza opiłość
słodkiego słowa!... A dla mnie — — macocha
nie będzie sroższą córce, urodzonej
z współzawodniczki, niźli losu szpony,
które się wgryzły w me serce!... Zaiste!!
I ty go kochasz — — ?!...
I z takim spokojem
śmiesz się tem chełpić przed obliczem mojem?
Śmiesz tak otwarcie wyznawać przed księżną,
która cię zmiażdży swą ręką potężną,
jeżeli zechce?...
JACHOBOD.
Płonne groźby!... Niema
takiej przemocy, któraby, obiema
schwyciwszy dłońmi rdzeń mojego wnętrza,
mogła ją wyrwać... Rdzeń to przenajświętsza,
będzie nim żyła na wieki, na wieki,
reszta niech ginie!...
SALOME.
Zuchwałaś!
JACHOBOD.
Daleki
duch mój od ziemskiej zuchwałości! Za to
blizki jest wiary, twardej, jak opoka,
że, pospieszając śladami proroka,
stanie oczyszczon — o święta objato! —
u wrót przybytku, gdzie się wypełniła
wielka przedwiecznej obietnicy siła...
SALOME.
przemawiasz do mnie językiem kuglarzy,
wędrownych magów i wróżek... Na twarzy
która przed chwilą była jak umarła,
taki masz ogień, jak gdyby cię żarła
nieugaszona, głośna chuć! Stłum w sobie
ten krzyk złowróżbny, w świetlistej ozdobie
płynący w przestrzeń, co winna się ku mnie
nachylić z swoją jasnością... Zbyt dumnie
spoglądasz na swą władczynię! Rozkoszą
byłoby zgiąć cię, lecz wargi me proszą:
rzuć go, Jachobod, rzuć!... Uwolnij drogę
dla mnie — — — na klęczkach — — —
Pada przed nią na kolana.
JACHOBOD.
Nie mogę — — —
SALOME.
— błagam cię, moja Jachobod!...
JACHOBOD, podnosząc ją.
Salome!
biedna Salome, wstań!... To, co znikome
w nas, niech umiera!... Miejsca nie zabraknie
w jego orszaku dla duszy, co łaknie
wieczystej strawy miłości — — My razem —
SALOME, otrząsnąwszy się.
Ja — dzielić z tobą — miłość — — ja?!!!
JACHOBOD.
Rozkazem
świętym nie gardźmy: według jego słowa
najlichsza sługa i można królowa
jednakie prawo mają do miłości,
tej, w której duszne wybawienie gości...
Z drogi-ć nie zejdę!... Chodź ze mną! Zwycięża
miłość-li moja, bo nie zna oręża,
którym szermuje ludzka krew...
SALOME.
Nie! moja,
moja jest panią!... Niezgięta jej zbroja!
Zmaga ustami, które schną od żądzy
nieugaszonej; u serca wrzeciądzy
wiesza się cała, aż jej krew namiętna
rozgra się w straszne, życioburcze tętna,
aże przepali rygle i zapory,
które jej stawia świat, w hamulcach skory.
Białość i jędrność jej biodra i łona
oto jej przemoc nieprzezwyciężona...
Moja-to, moja miłość łamie, kruszy
wszystko, cokolwiek śmie urągać duszy
jej ognia...
JACHOBOD.
Grzeszna, przeminie — — —
SALOME.
Trwać będzie
na wieki wieków żarne jej orędzie,
albowiem zazdrość syci ją, a w dłoni
ostry ma sztylet!... Masz go!...
Dobywa sztyletu i przebija nim białą Jachobod.
Niech obroni
twoja cię miłość, a twa śmierć niech zwabi
twego proroka, by cię zwolił — — —
JACHOBOD, konając.
Rabbi!
Rabbi!...
Umiera.
SALOME woła.
Ahola! chodźcie-ż tu! Ahola
i Aholiba! Tchórze, coście z pola
uciekły przed nim, panią w poniewierce
pozostawiwszy!... Patrzcie! Ja mu serce
wydarłam z wnętrza!... Ahola — — —!!!
Podziwiam spokój, z jakim patrzysz w mroki
naszej przyszłości...
ANTYPATER.
A ty bez odwłoki
chcesz runąć w przepaść... Padaj, jeśli dusza
twoja zachodu mrące lubi ognie.
Tylko niech wola twa i mnie nie zmusza,
bym szedł za tobą... Raczej wszystko pognie,
wszystko połamie mój nieprzezwyciężony,
nietajny wstręt mój do śmierci, korony
i berła raczej zrzeknę się, niż, rady
słuchając twojej, miałbym do zagłady
przyłożyć własnej lekkomyślną rękę
i ostrzem miecza przeciąć to, co mękę
sprawia mi straszną, ale nie odbiera
życia...
Napół do siebie, błądząc myślą śród dawnych przepowiedni:
»i wicher po świecie
zadmie północny i książęta zmiecie
i wszystkie króle, bo nie chcieli ucha
nakłonić słowu proroków — — — «
Nawiązując do słów poprzednich, do Herodyady:
O, głucha
szarpie cię trwoga — — —
HERODYADA.
We mnie jest-li żądza,
by pomścić krzywdę — —! W tobie to nie serce
tłucze się władne, lecz chamskie: posądza
mnie o tchórzliwość, a samo — — —
ANTYPATER.
— w rozterce
pomiędzy jawną, nieochybną klęską,
a niepewnością tryumfu... Zwycięską
nie będzie nigdy chwila, w której padnie
głowa proroka.
Nawpół do siebie:
»Układnie i zdradnie
czczono bożyszcza, zasię dłoń, rozkazy
mająca z niebios, płomienne wyrazy
kreśliła wówczas na zamkowej ścienie.
A takie było wyrazów znaczenie —
mene i thekel-phares —, że tej samej
nocy Belsazar król przekroczył bramy
śmierci...« O biada!... O biada!... O biada!...
HERODYADA.
Bądź-że przytomny!... Mózg się twój rozkłada,
lecz w jednem zdrów jest: gdy chce skryć przedemną
właściwy powód... Niechęć masz tajemną
do mego łoża i z niej, z tej niechęci,
rozumowanie dziś czerpiesz, że święci
chodzą po świecie, którzy złemi słowy
mają dowolne prawo lżyć królowej
ofiarną miłość...
ANTYPATER.
Nie widzę ofiary
w tem uporczywem zaprzeczeniu rzeczom,
które są ciałem. Gdzież dni, co zaprzeczą,
gdzież są te noce, których pomrok, szary,
jak widmo skonu, kłamałby tej chwili,
na przekór Bogu, żeśmy zawinili?
W ponownym przystępie trwogi, nawpół do siebie:
»A otoś uwiódł, nieprawością zbrojny,
małżonkę brata... Nie wytrzymiesz wojny
z Panem — tak mówi Pan — i z wiarołomną
pójdziesz, jak biegun Kain, w dal bezdomną
i legniesz, własną zwyciężony winą —
bez czci i sławy dni twoje przeminą!...«
Do Herodyady:
Świadomy jestem grzechu, więc nie mogę
zalepiać uszu na siejący trwogę
głos jehowicznych upomnień... Tem bardziej,
choć mną twe wnętrze obrażone wzgardzi,
nie mogę stalą odpierać dziś gromu,
padającego na sklepienia domu,
w który, śród pląsów, przy harfie i śpiewie
kroczyła zbrodnia...
HERODYADA.
Alboż świat to nie wie,
kto był twych zbrodni skrwawionym rodzicem?
kto zabił brata?... kto mu cześć — — —
Ty licem
nie błyskaj czelnem przed mojemi oczy!
Zwiędło dziś nieco i nawet w roztoczy
gniewnego żaru już tak nie kraśnieje,
jak w owych czasach, gdy skryte nadzieje
syciłaś we mnie, wabiąc mnie za sobą
w radość, co dzisiaj stała się żałobą
i potępieniem — — —
Nawpół do siebie:
»Wszędzie i nad wszystkiem,
nad drzew koroną i nad kwiatu listkiem
czuwa cień śmierci...« Jakie chcesz, pokuty
spełnię, a tylko pocisk twój, okuty
żelazem pomsty, niech ominie, Boże,
twojego sługę!... Daj mi trwać!... Nie może
być, abym umarł — — —
HERODYADA.
Nędzny pokutniku,
na zawołanie mający bez liku
słów obelżywych dla bezbronnej duszy,
ale z swą własną chroniący się w głuszy,
gdy lada łowiec naciągnie cięciwę
i strzał wymierzy przeciw niej! Cierpliwe
jest moje serce i niejedno jeszcze
znieść umie kłamstwo, zwłaszcza, gdy je dreszcze
dyktują marne — — mów: a czyjeż usta
szeptały zwodne zaklęcia?
ANTYPATER.
Rozpusta
była w twych oczach i ona to chytrze
zwiędła mnie z drogi — — —
HERODYADA.
Zanim wstyd już wytrze
do cna twe czoło, mów, kto słał mi listy,
obwieszczające, że dzień promienisty,
darmo przez długie oczekiwań lata,
spłonął przed tobą, gdyś u boku brata
ujrzał mnie, bóstwu podobną?...
ANTYPATER.
Widziałem,
że się przesycił twem natrętnem ciałem — — —
HERODYADA.
Milcz!... Twemu bratu byłam czarą złotą,
do której wargi podnosił z tęsknotą
nieugaszoną, i gdyby nie twoje
zdradne zabiegi, co serca ostoję
skruszyły złudą piekielnej przynęty,
którą mnie ciągnął ten, dzisiaj pogięty,
shańbiony dzisiaj królewski dyadem,
ku śmierci szłabym twego brata śladem
i, nie zstępując z jego życia ścieżki,
stałabym zdala od krwawej zamieszki,
wszczętej dziś we mnie obelgą proroka — — —
Tyś mnie w tę otchłań wtrącił — — —!!
ANTYPATER.
Nie głęboka
była-ć twa wiara w nieuchronność stopy,
którą stawiamy nad przepaścią bytu,
jeśli, nim dotrzeć zdołałaś do szczytu,
skąd nieśmiertelność rzuca światła snopy
na nasze drogi, zbiegłaś nazbyt skora
na trakt rzymskiego — — —
Nie żywię
za krzywdy, strasznie raniące w porywie
twojego słowa, żadnej nienawiści —
czuję, że wicher ma prawo do liści,
które — już więdną!... Ale na wiośniany
czar owych kwiatów, pnących się na ściany
cichych ogrodów — ongi, gdyśmy, młodzi,
spełniwszy — zbrodnię, jeśli chcesz, — w powodzi
płynnej ich woni szukali rozkoszy,
którą wspomnienie krwi i sromu płoszy — —
Na te uściski, na te warg spojenia,
spłonione lawą rumianą śród cienia
półsennych zmierzchów, rozpełzłych po łące
i po jeziorze — — — Na szepty, co biegły,
miłością skrzydlne, w ogromny, rozległy,
okrężny przestwór śmierci, choć łaknące
były żywota — — — Na te pierzchłe noce,
pełne tęsknicy, biedne i sieroce,
gdy pozbawione naszych tchnień, a zasię
rozmiłowane w swoich mroków krasie,
kiedy w nich nasze zasypiały żądze,
jak huf olbrzymów, co strzaskał wrzeciądze
i zburzył mury tajemniczej kaźni
i wielkie wywiódł z niej szczęście i światu
pokazał nagość jego majestatu,
ażeby nim się upoił i syty
umarł — — — Na zbrodnię, co stokroć wyraźniej
przemawia do nas swym mrokiem, niż płyty
waszych przykazań, na słonecznej górze
danych prorokom — — — Ha! na te w purpurze
mojego wstydu skąpane tablice,
któreś ty, mężu, wywrócił na nice:
weź pod rozwagę naszą cześć i nie daj,
by imię twoje rzucali na sprzedaj
obłudni cnoty handlarze! Swywolę
proroka ukróć przykładem, co dolę
ludzką przemieni do gruntu, do gruntu
i tłum, chodzący manowcami buntu,
zwróci odrazu na ubite tory
zmilkłej, posłusznej, uległej pokory...
ANTYPATER.
Zali nie słyszysz, jak wre, jak się burzy
ten strumień ciżby, który w swej podróży,
nie wiedzieć, dokąd, w jaśnie czy też w ciemnie,
tór sobie znaczy bezwzględny przezemnie,
wskroś mojej duszy i mego rozumu?
Zali nie widzisz, że z tej piany tłumu
tryskają w niebo jakby miecze krwawe,
jakby dziryty, które moją sprawę
wzięły na ostrze i, nim słońce zgasło,
z mojej przewiny straszne czynią hasło
ostatecznego zachodu?... A górą,
ponad tą czernią wrzącą i ponurą,
chwieje się jego gigantyczna postać,
pragnąca czołem do obłoków dostać
i, wpółzamknięte mająca powieki,
by Przeznaczenie, idzie gdzieś w daleki
kościół mych losów, u którego wrótni
czyha śmierć moja... A nad nim — niech smutni
giną z rozpaczy! — wróżby drżą odwieczne —
iże go wybrał Bóg, ażeby sprzeczne
złączył żywioły w jeden zastęp możny,
wielbiący cnotę; że, jak głaz przydrożny,
ma prawo kopnąć każdego swą nogą,
kto grzech mu stawi na drodze, a drogą
mistrza jest prawda — mówi Pan... Tu jedna
deska ratunku: Na bożego posła
rozkaz opuścisz dom ten, w któryś wniosła
hańbę...
HERODYADA.
Opuszczę... Lecz nim moja biedna
zamknie się dusza w bezdennej samotni
mego nieszczęścia, nim się czar ulotni
dawnej miłości do zabójcy brata
i przeniewiercy, przedrę się, bogata
w siłę rozpaczy, ku stopniom świątyni
i krzyknę czerni: Rabbi wstręt mi czyni,
abym nie weszła przed oblicze boże,
strzegące Arki!!... Lecz gdzież szukać może
schroni kobieta, którą z swego domu
wygnał tetrarcha nie przeto, by z sromu
kajać się pragnął, tylko iż źrenice
obrócił grzeszne na swą synowicę,
na córkę żony swojej, na Salome!...
ANTYPATER.
Cicho!... sza!... cicho!...
HERODYADA.
Znaki są widome,
ku czemu zmierza twoja chęć...
ANTYPATER.
Sza!... cicho!...
Szalona jesteś!... Duszę twoją licho
złe opętało... Twa córka ma w sobie
płomień zbrodniczy, który ludzi w grobie
kładzie... Dziedzicznym przebiła sztyletem
białą Jachobod...
HERODYADA.
Otwarcie, nie kretem
chodzi ma córka. Nie na to ma oczy,
ażeby patrzeć mogły, jak się tłoczy
hańba na dom nasz... Bywało, pierścienie
swych jasnych włosów zbyt skwapliwie żenie
pod jego stopy Jachobod, jej sługa,
gdy on na ród mój plwał... A może — druga
była przyczyna — — —
ANTYPATER.
— — —?
HERODYADA.
Nie śmiem wobec ciebie
używać prawdy, która snać pogrzebie
twego proroka — — —
ANTYPATER.
Kłam, lecz mów!
HERODYADA.
Są wieści,
że niezbyt skąpą była z swojej części
skarbem kosztownym —: ten twój rabbi młody
miał ponoć w garści serce Jachobody —
Idź, Aholiby pytaj i Aholi,
one ci prawdy powiedzą dowoli.
ANTYPATER.
Czelną szafujesz bronią — —
HERODYADA.
— A iż żarem
swojego oka umiał, grzmiąc nad starem
świata skrzywieniem, przeniknąć do wnętrza
mojej Salomy i wziąć ją w niewolę
obłudnych zmysłów, tak ona, gorętsza
od wiewów sierpnia, uprzątnęła pole
dla swej — miłości — — —
Tak sądzę, lecz żywię nadzieję,
iż moc się znajdzie, od proroczej mocy
stokroć silniejsza — — —
ANTYPATER.
Salome — — —
HERODYADA.
Sierocy
kwiat mój się złamie, nie znalazłszy dłoni,
co go przed groźną wichurą obroni — — —
ANTYPATER.
To być nie może — — — Salome — — —
HERODYADA.
Jej szczęście —
naszem jest szczęściem... Zacisnęłam pięście,
by go nie puścić, ty mnie wspieraj, panie —
na naszą miłość!... Niechaj niebo stanie
przeciw twej woli — — ty je zdepc!... O miły,
drogi małżonku!... Zali się prześniły
już na wiek wieków te chwile — —? Wszak jeszcze
nie tak zbyt dawno — — — słowem zaszeleszczę,
słodszem od szumu onych drzew — — —
Cichy szum drzew. Antypater czyni ruch wstrętu.
Ha! jeśli
stać się tak musi, że już mnie wykreśli
żądza twa z duszy — — chociaż nie! nie!... wczora
rzekł mi Licyniusz, żem, jak sykomora,
gibka i smukła, a oczy me gorzą — — —
gdy Anioł z ognistym mieczem
nad życiem przystanął człeczem,
u rajskich przystanął bram.
I mówił, że się kłam
owinął pierścieńcem węża
koło mojego drzewa.
I wstydu krwawa ulewa
spłynęła na mnie i męża!
Wstyd ciało nam zwycięża,
oczy wyłupia nam —
poszliśmy we świat dwa ślepce...
LUCYFER.
I stopa twoja dziś depce
nie pierze przyziemnych traw —
wieczność przebywasz wpław
i szept wieczności szepce
twej wargi kwiat lilijowy — — —
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Boże mnie zbaw!...
LUCYFER.
Zakłócać temi słowy
i mącić nie będziesz wesela,
którem cię miłość obdziela
twojego oblubieńca — — —
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Nie mam już, nie mam rumieńca
ni mirtowego wieńca —
świat się podemną zapada
i smutna jestem i blada
i żałość szarpie mnie — — —
Gdzież ty uroczy śnie!?...
Ach!
Nie życia masz pragnienie,
ostoi szukasz w łzach,
śmierci cię wabią cienie —
i lęk i strach —
oto ucieczka twoja, którą znasz!
We mnie są cisze i jaśnie,
blask życia, co nie gaśnie;
duma i męstwo
przy blasku dzierżą straż,
zwycięstwo niosą, zwycięstwo!
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Widzisz tę smutną twarz?
W głębi sceny zjawia się: Widmo z koroną cierniową na głowie.
Widmo! zjawisko!
Nachyla się — jak blizko!
Nachyla się nademną
jakowąś mocą tajemną!
LUCYFER.
Przewionie, jak mgła, jak złuda!
Zwrócon ku Widmu:
Nie boję się ciebie! nie boję!
Większe widziałem cuda!
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Z oczu łez cieką zdroje;
z ran, w które kolce cierniowe
zdobią Twą świętą głowę,
krew przenajświętsza ciecze —
SALOME. AHOLA i AHOLIBA. Przy końcu CHÓR NAZYREJCZYKÓW.
SALOME.
Tu był przed chwilą, wiem...
AHOLA.
I matka była z nim razem.
SALOME.
Chcę, by za moim rozkazem
poszedł mój ojczym...
AHOLIBA.
Woli
będzie posłuszny twej!
SALOME.
Balsam mi w duszę lej —
dusza mnie boli, boli...
AHOLIBA.
Zawładnij, pani, złem,
w litość swą wymierz cios,
zwierzynę wyszczuj z kniej,
na śmierć ją zagoń tą mocą,
która jest życiem twem...
Pociski twe się złocą,
pociski twe zadźwięczą,
przeszyją blaskiem świat...
i niepokoju dziś jestem,
drżę, drżę za lada szelestem.
Naokół pełno zdrad,
pełno zdrad w każdym zakącie:
skrzętnie osłania każda swe powaby,
blichtr to i szych!
A zaś największa z nich
to słabość — ojczym mój słaby!
AHOLA.
Snać się rozstrzygał los
człowieka:
słyszałam głośny głos,
słyszałam go zdaleka —
do naszej docierał komnaty,
kiedyś ty poszła po kwiaty,
aby je rzucić na zwłoki
umarłej Jachobody.
AHOLIBA.
Szlachetną jest nasza pani,
warto umierać dla niej,
spieszyć na śmierć, jak na gody,
weselne śpiewając pieśnie...
SALOME.
Żal we mnie jest głęboki,
żal tej duszyczki młodej,
że pełzać musiała płazem
przed nim i, żyjąc jego martwym tchem,
zginąć tak wcześnie!...
Boleśnie!
Życie jest ciężkim snem,
marą jest krwawą —
AHOLA.
Życie radosną jawą,
kiedy się wroga ma u swoich stóp.
Jeszcze go nie mam, nie!
Jeszcze otwarty grób,
który mu dusza ma kopie...
Jestem na wielkich rozporządzeń tropie,
które wydaje Przeznaczenie
w swym ciemnym regionie,
w swym światowładnym śnie!
AHOLIBA.
Tyś — Przeznaczeniem!
AHOLA.
Nad ciemnym Przeznaczeń cieniem
płomienna wola twa płonie
i pod twe stopy wiekuiste żenie
wszystkie strumienie
i wszystkie morza snów
o świata rozkwicie czy skonie...
SALOME.
Widzicie,
jaki się snuje huf
zgubionych od wieków ludzi?
Darmo wyzwolić się trudzi
od żądzy i od tęsknicy,
od krzyża i od miecza
ten Ajzy nieszczęsny łów...
Przed nimi pieśń Aischyla,
ni boska ani człecza,
idąca od przedwiecza
w żelaznej losów przyłbicy,
przystaje i płacze co chwila
i kroczy w pancernej swej szacie
nieubłagana... Czy znacie
te straszne pieśni greckie?
My, ludzie prości,
znamy li hymny zdradzieckie
Salomonowe
o niewstrzymanej, zabójczej miłości —
chwalmy ją, chwalmy!
AHOLA.
Dawida znamy też psalmy
o pomście, Jehowę
przyzywające na głowę
nieprzyjaciela...
SALOME staje na tronie Herodowym.
Niech padnie!
Zadługo jej siła trwa!
Ajza, stojąca na tronie,
jak ja,
dawno wszechwładnie
o życiu rozstrzygła i skonie!
Słuchajcie, Ahola
i Aholiba, me siostry: jest Dola,
albo-li nie jest?
AHOLA i AHOLIBA.
Jest!
SALOME.
Nie moje usta,
jakkolwiek zbladłe z żalu, niby chusta,
lub może z gniewu, otwierają wnętrze
dzisiaj przed wami, lecz wargi najświętsze
Doli: tu z tego tronu, skąd ojczyma
słabość czerń lichą w posłuszeństwie trzyma,
czynsze dyktując nowe, lub podatki
pomniejszający, w miarę, jak ostatki
przechwiejnej władzy śmieją mu się w oczy —:
Salome czyni ruch, nakazujący milczenie. Słucha; popada w zadumę. Tymczasem tuż pod bramą pałacu zbliżył się:
CHÓR za sceną.
A kto z Twej możnej padnie ręki,
Znajdzie u Ciebie zlitowanie...
Racz mu oszczędzić wiecznej męki,
Niech z Twojej mocy zmartwychwstanie...
∗ ∗ ∗
Tuż przy scenie.
Swe miłosierdzie skaż nad nami
O Ty, nad niebios władny stropem,
I grzech, co duszę naszą plami,
Swym przenajświętszym zmyj hyzopem...
SALOME, AHOLA i AHOLIBA, ponownym przejęte lękiem, towarzyszą szeptem do wtóru.
Swe miłosierdzie skaż nad nami,
O Ty, nad niebios władny stropem,
I grzech, co duszę naszą plami
Swym przenajświętszym zmyj hyzopem.
CHÓR.
A jeśli chcesz nas, Panie, smagać,
Przyjmiem Twój bicz, jak słodkie dary — — —
SALOME, budząc się z poprzedniej zadumy czy trwogi, woła, podszedłszy ku balustradzie ganku:
Zali królewskie ogrody pragniecie
zmienić w kostnicę?... Dość miejsca na świecie,
w którem się zmieści to krakanie krucze,
nie czyniąc ujmy ludzkim uszom — — —
CHÓR, widzialny, wraca ogrodami, niosąc na marach zwłoki Jachobody; nie przerywając pieśni.
— Tylko się pozwól ach! przebłagać
i od piekielnej zbaw nas kary — — — —
Na scenę wchodzi Herodyada.
SCENA CZWARTA.
SALOME. AHOLA i AHOLIBA. HERODYADA. Przy końcu HEROLD i ANTYPATER.
HERODYADA.
Tuczę
chcesz nową ściągnąć na ten dom?
Chór się oddala i gaśnie.
O córko,
z dziedzińców zamku czyniąca podwórko,
w którem się tłumi rozpasanie czerni,
nieszczęściem jesteś!...
SALOME.
Racz się miłosiernejmiłosierniej
obchodzić ze mną i strawy zdumienia
nie dawaj oczom moich sług... Rozplenia
dość się już wzgardy dla cześci książęcej
naszego rodu, nie trzeba już więcej
podsycać ognia...
Do Aholi i Aholiby.
Odejdźcie!
Ahola i Aholiba zwracają się ku wyjściu. Herodyada zatrzymując je:
A wyście
nie mogły wstrzymać ręki, która liście
zerwała z drzewa młodego żywota
i w grób rzuciła przed czasem?...
O złota,
o czuła matko, daj im spokój! zbiegły,
nim wielkie moce woli mej uległy
i wypełniły to, co dłoń Cheruba
dawno w swej księdze zapisała... Zguba
jednych jest szczęściem drugich...
Do Aholi i Aholiby.
Wy tu na co
jeszcze czekacie?
AHOLA.
Na rozkazy.
SALOME.
Praco
marnych niewolnic, nie bądź tak skwapliwa
w kłamstwie... Precz!...
Ahola i Aholiba odchodzą.
HERODYADA.
Chmurne rozsiewasz przędziwa
na nasze słońce, które i tak zbladło,
albo się raczej zakrwawiło. —
SALOME.
Padło
w czeluść zachodu nasze jasne słońce,
lub raczej nigdy nie wzeszło nad końce
ziemi od chwili, gdy ty, gwałcąc prawa
swojego Boga, stałaś się łaskawa,
nazbyt łaskawa dla zabiegów brata
mego rodzica... Wszystko nam ulata,
wszystko nam ginie...
Śmieszna i niezwykła dbałość
o honor gniazda i o prawo boże
w ustach dziewczyny, co sobie może
powiedzieć jedno, że gdy kłos jej żytni
ledwie się okrył kwiatem, już niesytni
przyszli po niego żniwiarze i ścięli...
SALOME.
Jestem z krwie twojej!
HERODYADA.
A pośród żniwiarzy,
którym się oko grzesznym ogniem żarzy,
stanął i ojczym...
SALOME.
Matko!...
HERODYADA.
Tak! w topieli
zła dziś się dławię i idę snać do dna,
a ty mnie jeszcze, o córko wyrodna,
przygniatasz pięścią i zatykasz usta,
abym rozkrzyczeć nie mogła po ziemi
swojego bolu... Oczy bezwstydnemi,
w których się czai tajona rozpusta,
łowisz mi męża...
SALOME.
Nie prawda!... A gdyby
w słowach twych prawda była, bez ohyby
wolno mi wyznać, iże mnie Erynie
ścigać nie będą! krzywdy-ć nie uczynię:
Dawno już Herod wyrzekł się rozkoszy
twoich zazdrosnych źrenic...
HERODYADA.
Nie wypłoszy
cześć, którąś winna matce, tego zwierza
z legowisk duszy twojej?
SALOME.
Kto wyszczerza
kły tygrysicy?... Ni ty matką moją
ni ja twą córką. Między nami stoją
zbrodnie, dające prorokowi władzę
ściągania gniewu bożego...
HERODYADA.
Nie zdradzę
snać tajemnicy, jeśli dodam jedno:
i pogardzenia tobą — — —
SALOME.
Mierzysz w sedno
i strzał twój celny... Ale ja ci powiem — — —
HERODYADA.
Chcesz roztopionym zlewać mnie ołowiem?
Łamać golenie i wykręcać łokcie?
SALOME.
Tak! chcę ci drzazgi wbijać za paznogcie,
podpiekać stopy i szarpać na ćwierci
twe grzeszne łono: tyś winna mej śmierci!
Twoim występkom zawdzięczam, że wstręty
niehamowane okazał ten święty
mej żądzy życia...
Więc mnie zdepcz, a skrzydła
przypnij mężowi, któremu obrzydła
nietylko matka, lecz i córka... K’wyży
niechaj się wzbija ten skrzętny i hyży
szafarz pogardy i grzmiącym grzmi głosem
nad całopalnym twoich marzeń stosem!...
Biedna ma córko!... Jesteś nieszczęśliwa,
jak twoja matka.
SALOME.
Porwane ogniwa
mojego szczęścia!
HERODYADA.
I moje!
SALOME.
My obie
jesteśmy biedne.
HERODYADA.
Chodzić nam w żałobie
grubej, ni płaczkom, niosącym żalniki
łez ku mogiłom, i słuchać, jak dziki
wicher urąga naszym — wątłym skargom...
SALOME.
Nie! jeszcze siłę mam, aby swym wargom
kazać rozszaleć w krzyk, co ból przygłuszy
nietylko mojej podeptanej duszy,
nietylko twego shańbionego łona —
bo żal mi ciebie, niewiasto, wzgardzona
przez tę cnotliwość, co serca na szali
waży i rzuca precz i poufali
z samym się Bogiem — — Tak! tak! przed wichurą
mojego krzyku — niech ją zwą ponurą
i beznadziejną — ból pokoleń zgłuchnie,
W tej chwili
on jeden władzę ma, ażeby tamę
położyć władzy, która poza bramę
naszego wstydu śmie nasze wywlekać
dusze i rzucać przed — wstyd ludzki... Czekać
dłużej nie można... Ojczym twój Rzymiany
sprosił na ucztę... Chce być uwielbiany,
że ma w swym domu skarb, i w tan ci każe
pójść, więc ty wówczas — — — A może i w żarze,
który dziś kryje nieudolnie wielce,
zażądać zechce — —
SALOME.
Matko! Jad w kropelce
każdego dźwięku twego — —
HERODYADA.
Wyciśnięty
z onej cnotliwej, dumnej, z onej świętej
wzgardy proroka — — — więc ty każ mu wprzódy,
aby ci przysiągł — — — mów, że płonne trudy
będą, jeżeli nie spełni — — a w duszy
niechaj ci żądzy zwycięstwa nie zgłuszy
słabość — — —
Wchodzi HEROLD.
Król!
Znika.
SALOME.
Słabość była zawsze cudzą
mojemu sercu...
Wchodzi HEROD ANTYPATER.
Czy mnie oczy łudzą?
Salome smutna — — Salome przybita?
Krew Jachobody tak mnie tutaj wita
bladością czoła twojego?... Zdasz sprawę
później z uczynku, który zbrodni krwawe
zostawił plamy na królewskim progu...
Teraz w komnaty!... Polecam was Bogu!...
Salome i Herodyada wychodzą drzwiami po lewej; z prawej jawią się Arcykapłani, Mężowie Rady, Uczeni Zakonu.
SCENA PIĄTA.
HEROD ANTYPATER. KAIFASZ. ANNASZ. ELJAKIM. SALATYJEL. ABIJA. JANAI SYN GADA. MERAJOT I INNI MĘŻOWIE RADY I UCZENI W PIŚMIE.
Herod Antypater usiadł na krześle tronowem.
KAIFASZ.
Głoszono, panie, po mieście,
iżeś się zachwiał w wierze w tego Boga,
co ojcom naszym gotował zwycięstwo,
rażąc na głowę Sehona,
hesebońskiego króla, i mieszkańców
Aserym i Oga,
władzcę Basanu. A oto
uszy me słyszą,
iż pożegnaniem, którem żegnasz żonę
i córkę żony, jest On, Bóg! Na wieki
niech pochwalone będzie Jego imię
i niechaj sprawi,
aby nad nami nie królował Edom
ani Moabczyk ani też Farao,
co tępić kazał naszych pierworodnych.
ANTYPATER.
I do mnie wieść ta dotarła sromotna,
aby mi z czoła zetrzeć pomazanie
i ten majestat,
na który spłynął święty olej wiary
z arcykapłańskich rąk,
podać w pohanę.
Pomruk idzie po zebraniu.
Moi wrogowie,
podszywający się pod płaszcz proroków,
radziby wygnać mnie w pole
i jak Achaba
lub dom Baazy i Jeroboama,
Nabatowego syna,
psom rozwścieklonym rzucić na pożarcie.
Pomruk idzie po zebraniu...
A oto biorę na świadków
was, którzy służbę czynicie przed Panem,
iż śniedne składam ofiary
z świeżej pszenicznej mąki i oliwy
i jeśli zgrzeszę, wrychle na ołtarzu
palę baranka i cielca i wołu,
co najzdrowszego mam w dobytku swoim,
i nie żałuję nerek i tłustości,
szczodrze na mostek wylanej,
ani odzieczki z wątroby,
ale że wszystko tak, jak jest w przepisach,
palę za grzech...
CHÓR.
Tak! tak!
ANNASZ.
Świadczymy o tem przed obliczem Stwórcy,
iż niewiadomo jest nam, by na stole
twego żywienia stawiano nieczyste —
I owszem:
na twych półmiskach jest-li to, co stopy
ma rozdzielone i dwoi kopyta
i wraz przeżuwa;
co kąpie w morzu, rzece i jeziorze
skrzele i łuski —
A zasię nigdy nie będzie w twej kuchni
mięso wielbłądzie ani też królicze,
ani zajęcze,
ani też inne, które wstręt w nas budzi.
Bo chociaż każde z zwierząt tych przeżuwa,
wzdyć rozdwojonych nie ma stóp i kopyt,
albo też dwoi stopy i kopyta,
lecz nie przeżuwa.
CHÓR.
Tak! tak! świadczymy!
KAIFASZ, głosem śpiewnym, niemal recytującym.
A ja przypomnę — miłościwy panie,
dzięki ci za to — —
CHÓR.
Dzięki ci za to!
KAIFASZ j. w.
— jako od czasów króla Salomona,
który miał złota w bród, a srebrem gardził,
albowiem Saba i Hiram
statki mu swoje, żeglarze i sługi
do Asyjongaber przysłali i Elot,
iżby do Ofir jechał i czterysta
zabrał talentów i pięćdziesiąt
i cedrowego drzewa i almugim,
ile mu trzeba było na powały
i na kosztowne ściany budowanej
w dni te świątyni —
Owóż przypomnę, że od owej chwili
nikt tak przybytku na górze Moryja
nie obdarował,
jak twoja, władco, arcymożna hojność —
CHÓR.
Jak twoja, władco, arcymożna hojność.
KAIFASZ j. w.
Napierśnik dałeś z złota i szkarłatu
i hyacyntu —
jak nakazano jest w księgach —,
a szafir, lśniący między karbunkułem
i między cennie oprawnym jaspisem
w klejnotów rzędzie wtórym,
posiada wielkość gołębiego jaja:
możnaby o nim rzec, iż Sennaheryb,
albo też groźny król Nebukadnezar —
niechaj przeklętą będzie w Izraelu
pamięć tych wrogów naszych —
CHÓR.
Na wieki wieków. Amen.
KAIFASZ j. w.
— nie mieli większych skarbów w swej koronie.
A cóż powiedzieć o drogich kamieniach
rzędu pierwszego, sardzie i topazie
i o smaragdzie?
Gdzie równy agat, linkur i ametyst,
podziw budzący w rzędzie trzecim?
A w czwartym rzędzie beryl i onychin
oraz chryzolit niczem w swoich kształtach
i ogniach swoich i rozmiarach
nie ustępują bogactwu
tych, które w rozkaz Mojżesza
wprawił nam w urim i tummim natchniony
mistrz Besaleel.
I świecznik dałeś — słuchajcie wy wszyscy,
których wątpliwość przemogłaby wstręty
do rozsiewaczy kłamstw, jakoby dzisiaj
król nasz i władca, Herod Antypater,
zestąpił z drogi przykazań — — —
Pomruk idzie po zebraniu.
— i świecznik dał nam pan nasz miłościwy
według przepisów,
zawartych w księgach, co od wieku wieków
są dla nas prawdą i światłem:
Z szczerego złota wykowany słupiec,
po jego stronach sześć kabłączych prętów,
trzy pręty z jednej i trzy pręty z drugiej,
a zaś na każdym z nich
po trzy są czaszki, urobione w kształcie
migdałowego orzecha
i gałka na nich i kwiat —
jak przepisano.
Zasię na słupcu złotego świecznika
czaszki są cztery i gałki i kwiaty.
Gałka jest także pod dwiema prętami
i pod drugiemi dwiema
gałka jest złota,
równo pod parą trzecią
według przepisu jest gałka!
Tak jest pod sześcią prętów, wychodzących
z tego świecznika,
który bożemu
wniósł kościołowi pan nasz miłościwy.
z tego świecznika,
który bożemu
wniósł kościołowi pan nasz miłościwy.
Cześć ci i dzięki! cześć!
ANTYPATER.
Jakżeż ci, mężu święty, podziękować,
iżeś w tem kole wybrańców narodu
raczył przypomnąć moje datki skromne,
które, wiedziony czcią ku Wszechmocnemu,
świątyni-m Jego powierzył,
ażeby, patrząc na te liche znaki
mojej ufności, chciałbym rzec, dziecięcej,
łaskawym Swym wzrokiem
spojrzał od czasu do czasu
na Swego sługę.
Pragnąłbym także,
aby miał dowód, iż Go chcę przebłagać
za wszystkie winy i grzechy,
które ja, człowiek, słaby, niedołężny,
popełniać muszę bez miary,
jeżeli mąż najcnotliwszy
pada na dobę razy siedemdziesiąt
i siedem — — —
JEDEN Z RADY.
Prawda! prawda! Pismo mówi,
że najcnotliwszy i najwięcej łaski
posiadający przed Panem,
grzeszy na dobę siedemdziesiąt razy
i siedem — siedem... Gdzież ten między nami,
któryby grzeszył mniej?
gdy jakiś ciemny mieszkaniec pustyni,
nieświadom duszy mej,
macza me imię w mego serca krwi
i rzuca, jak szmatę,
przed chciwe oczy motłochu...
Wyrzut mi czyni tak głośny,
że roztopiona miedź, do uszu wlana,
mniejsząby krzywdę sprawiła spragnionym
słuchania bożych przykazań —
wyrzut z występku i grzechu,
który spełniłem, nie wiedząc,
że spełniam grzech i występek —
tak mnie omroczył cień, idący z piekieł,
albo też — niechże-ć ja będę mniej srogim
dla swej słabości, gdy inni tak srodzy
i tak rychliwi w swych sądach —
brak świadomości dróg,
któremi kroczyć ma człowiek.
I oto pytam się was, posiwiali
starce w Zakonie,
jak ma postąpić ten, co za małżonkę
wziął żonę brata — wasz król?
I jakie winien zastosować prawo
do przychodzących popod jego progi,
aby wytykać mu grzechy?
I czy być może, ażeby w tych czasach
zjawił się prorok
i czy prorokiem
w obliczu Pana ten, co szarpie bliźnich?
Jak o tem święte wyrokuje Pismo — —?
Chcę słyszeć prawdę!...
by ją wyłuszczył, jak ziarna ze stręków,
ktokolwiek inny z tej Rady...
ANNASZ.
Ja — — —
MERAJOT.
Lub ja — —
KAIFASZ.
Co? Ufność
zatraciliście już we mnie?... Mniemacie,
że na pół ślepy będąc, już nie widzę,
co napisano w księdze Mojżeszowej?
JEDEN Z STARCÓW.
Nie przeto — —
CHÓR.
Nie przeto — —
KAIFASZ.
Oczyma kłułem przeodwieczne zwoje,
lecz w miarę tego, jak się przytępiało
ostrze mych źrenic,
rosła ma pamięć i dziś mnie przerosła
i prosto stoi, kiedy ja skulony
snać się zapadam już w ziemię...
Nie błogosławi Bóg nasz tym, co nie chcą
pierwszeństwa oddać biskupom.
JEDEN Z STARCÓW.
Nie przeto, nie przeto — —
My dobrze wiemy, co powiedzieć zdołasz,
ale ta prawda, którą kryjesz w duszy
i którą mógłbyś wywieść z niej tą chwilą,
większej nabierze mocy i posady,
jeśli ją poprze prawda taka sama
— jest napisano, iż sromoty żony
brata swojego nie odkryjesz: przykaz
nazbyt ogólny, ażeby go można
prawnie i słusznie stosować do króla.
Nigdzie też zakon nie mówi o królu
ani o władcy w tej sprawie.
Ta sama
księga w rozdziale dwudziestym —
KAIFASZ.
W wierszu dwudziestym i pierwszym —
JANAI SYN GADA.
Tak, w wierszu, mówię, dwudziestym i pierwszym,
odmienia formę, dodaje, ujmuje,
lecz nie narusza treści,
która zakonem jest w swojej istocie.
Wszyscy my bowiem czytamy,
albo też czytać możemy — —
GŁOSY.
Czytamy! czytamy
i czytaliśmy wielekroć — —
INNY GŁOS.
Nie znajdziesz
tutaj nikogo, ktoby miał odwagę
do siwych włosów dojść,
a pisanego nie poznać zakonu — — —
INNE GŁOSY.
Czytamy, czytamy — — nie obrażać!...
JANAI SYN GADA.
Wątpliwość w tej mierze
nie ma przystępu do mej duszy — —
Janai syn Gada
lubi czasami dźgnąć, ażeby większą
zwrócić ku rzeczy uwagę.
JANAI SYN GADA.
— a więc powiadam: czytamy,
iż, ktoby pojął żonę brata swego,
jest sprosność...
A dalej,
w miejscu powyżej przytoczonem:
iże sromotę brata swego odkrył,
bez dzieci będą...
ANTYPATER przerażony, nie mogąc się opanować.
I — ja nie mam dzieci!
JANAI SYN GADA.
Panie miłościwy!
Tak w tym ustępie, jak i w tamtym niema
wzmianki o królu,
a król, wybraniec boży,
życie na innych ufundował prawach.
CHÓR PIERWSZY.
Tak, król, wybraniec boży,
życie na innych ufundował prawach.
CHÓR DRUGI.
Tak! tak!
ANTYPATER.
Dzięki wam, dzięki!
JANAI SYN GADA.
Możnaby tutaj rzec o cudzołóstwie —
i jest napisano,
Lecz i tutaj święty prawodawca,
którym jest Bóg nasz, Pan zastępów,
na uściech swoich, zrumienionych gniewem,
nie miał wyrazu: król!
Przedsię wiadomo z ksiąg Samuelowych —
A ten, iż łaska władła nad nim Pańska,
mądrość miał wielką,
większą, niż mądrość narodów
wschodnich, i większą,
niźli sławiona mądrość Egipczanów.
Aż nad Etana Ezrahytę,
nad Maholowych synów,
Darda, Hemana i Chalkola,
mędrszym był płód uwiedzionej
żony Uryi,
jak to naocznie widzimy
w księdze królewskiej, rozdział czwarty,
w wierszu trzydziestym
i w wierszu,
poprzedzającym świadectwo,
iż przypowieści złożył trzy tysiące,
a pieśni
zostawił tysiąc i pięć —
w wierszu trzydziestym i pierwszym...
A teraz druga miłościwy panie,
sprawa, co mówi Pismo o prorokach — —
GŁOS.
Jakoż być może, by się jeden chełpił
swą świadomością pisma?
Niech mówi Eljakim
lub też Salatyjel —
Niechaj pokażą,
iż Bóg nie wybrał jednego,
lecz skarb wymowy godnie porozdzielał
i między resztę.
— i słowa Moje w usta jego włożę,
by rozpowiadał to, co mu polecę...
Tak u Mojżesza jest i u Jezai,
a i Jeremiasz prorok to potwierdza —
KAIFASZ.
W rozdziele czternastym —
ABIJA.
Wiersz piętnasty —
ANTYPATER.
Rabbi Johanan zali jest prorokiem?
GŁOS.
Zali prorokiem jest rabbi Johanan?
ELJAKIM.
Nie! Wprawdzie mówi słowa,
które był wyrzekł Pan,
ale je zwraca do króla,
a Pan je powiedział,
jak już nadmienił Janai syn Gada,
li ogólnikiem.
Hardzie poczyna rabbi JohanaanJohanan,
przeto się nie bój go, panie,
tarczę masz w Piśmie!
Albowiem ten, który przyjdzie, —
mówi Jezajasz —
patrz rozdział czterdziesty i wtóry
wiersz drugi —
wołać nie będzie,
ani nie będzie się wywyższał
ani też będzie w ulicy
głos jego słyszan —
a zaś Johanan, wiemy, że przychodzi
pod okna twego pałacu,
iżby pokazać, że równy jest tobie,
albo i wyższy,
i woła. —
ANTYPATER.
Tak woła,
że w sercu mojem przygłusza mi wiarę
w litość i sprawiedliwość.
GŁOSY.
Winien jest grzechu,
gdyż podkopuje fundamenty wiary —
niech będzie ukaran!
ELJAKIM.
A iżby ci, panie,
wszelaką odjąć wątpliwość,
przypomnę,
że ten, co przyjść ma po Jezajach,
Ezechielach i Jeremich,
zakonodawca ostatni —
a tylko jeden już przyjdzie —
że ten, co w winie
obmyje szatę swą,
a we krwi jagód winnych swe odzienie,
oczy mieć będzie czerwieńsze nad wino —
porównaj księgę pierwszą Mojżeszową,
rozdział czterdziesty dziewiąty,
wiersz jedenasty i dwunasty —
a sam się przekonaj,
że wróg twój, panie,
oczy ma czarne.
Wiadomo równie,
iż ten Ostatni
z świętej narodzi się Panny,
albowiem mówi Jezaja —
ANNASZ.
— W wierszu czternastym, rozdziału siódmego —
ELJAKIM.
— że oto Panna pocznie i porodzi
syna i nazwie imię Jego Immanuel.
A któżby z nas nie znał
Zacharyasza
i żony jego Elżbiety?
Powstał i inny wróżek nad jeziorem
genezareńskiem —
ANTYPATER.
Słyszałem —
GŁOSY.
I my słyszeliśmy —
Ukrzyżujemy go! Niebezpieczniejszy!
ELJAKIM.
— tak iż wrzekomych jest dziś dwóch proroków.
Przeto się nie bój,
lecz, abyś zaznał spokoju
i aby ciszę miał twój dom królewski,
daj go oprawcom — —
Wybacz mi, panie!... Boleść i łzy gorzkie,
wylane przy zwłokach
mej biednej córki,
tak zaciężyły u mych stóp, że później,
niż była moja powinność,
staję przed serca twojego wielkością
i przed twych sądów rozumem,
który wymierzyć raczy sprawiedliwość.
Me dziecię,
jedyne dziecię, słodkie, przenajdroższe,
zginęło z ręki Salomy...
ANTYPATER.
Salome ślepem była tylko mieczem,
kto inny nim kierował!...
Rabbi Johanan — — —
ACHIS.
Jakto?
ANTYPATER.
Cierpko mi wyrzec przeokrutne słowo —
ale ten guślarz i wieszczek,
który prorokiem nie jest — —
O królu! nie lżyj tak mego imienia
i nieskalanych stuleci żywota
mojego rodu
nie spychaj lekkomyślnie
tej jednej chwili
w bezdenną przepaść śmierci...
Nie mogę uwierzyć — — —
ANTYPATER.
Tak powiadają —
GŁOS.
Hańba na głowę twą,
iżeś nie ustrzegł córki!
ANTYPATER.
Widzieli ją ludzie,
jak zakradała się nocą
ku głaźnej puszczy, gdzie rabbi
grzeszne ma leże.
Biorę na świadków Aholę
i Aholibę,
Kaifaszowe córki,
że już nie mówię o innych — —
Przeto Salome, wypełniając zakon — —
ACHIS.
Panie! czy bielmo było na mych oczach?
Patrząc na moją Jachobod,
na tę dziewczynę zaledwie rozkwitłą,
mniemałem widzieć białość lilii,
a ty mi mówisz, że była skorupą
bożego ongi naczynia,
które Pan w gniewie swym strzaskał i rzucił
o ziem! —
Na wstyd mój!...
O córko moja, o córko!
Przyczyno własnej niedoli
i mojej!...
Ach!...
Lecz jeśli niema kłamu
w twoim zabójczym ciosie —
a trudno przypuścić,
aby majestat mógł kłamać —,
mam prawo żądać
wyroku śmierci.
Niech uwodziciel, morderca,
który mi zgubił córkę,
umiera!...
O córko moja, o córko!
Ach!...
ANTYPATER.
Za kłam na barki me
odpowiedzialność nie spadnie —
mówię, com słyszał.
O karze, o wyroku
niechaj rozstrzyga Rada.
KAIFASZ.
Jest napisano,
iże nie będzie nierządnica
z pośrodku cór izraelskich — — —
ACHIS.
O córko moja, o córko!
KAIFASZ.
lecz tutaj niema pewności —
nikt jej nie schwycił na uczynku
w polu, ni w mieście,
A przypominam i raz jeszcze proszę,
byście zaszczycić raczyli
dom mój dziś wieczór...
KAIFASZ.
Uroczystej chwili
Nie pominiemy.
ACHIS.
O córko moja! o córko!
Ach!...
Wychodzi za mężami Rady. Wchodzi Salome.
SCENA SIÓDMA.
HEROD ANTYPATER. SALOME.
SALOME.
Miłościwy panie!
Za późno widać, przychodzę na harce
sprawiedliwości... Rozeszli się starce,
nie pogrążywszy Salomy w otchłanie
świętego gniewu...
ANTYPATER.
Nie skończona sprawa —
SALOME.
Czuję po głosie, widzę, że obława
na moją duszę gra i w tobie. Świata,
którego pełną była ta komnata,
ja-ć się bynajmniej nie lękam... Nie! Karły!
Lecz ciebie, królu — — —
Mnogo
miałem na ustach goryczy, gdym słudze
kazał cię wołać... a teraz — — —
SALOME.
Obudzę
może twą duszę, jeżeli popadła
w sen na mój widok... Łaj-że, łaj! Zwierciadła,
którem mi wnętrze me pokażesz, mogę
wielce się zlęknąć i — poprawić... Trwogę
czuję nie małą...
ANTYPATER.
Jesteś tego domu — —!!
SALOME.
Czyżby — nieszczęściem?... Nie wyjaw nikomu
podobnej myśli! nie jest twą!... Już matka
rzekła to samo...
Jakiego?... Jowisza,
z którym się słowo zaklęć stowarzysza,
gdyś w gronie Rzymian, czy też Adonaja,
który na wargach twoich gniew rozbraja
arcykapłanów?... Ten i tamten siłę
posiadł jednaką...
ANTYPATER.
Zaprzestań!... Opiłe
masz jeszcze usta krwią!... Idź! Idź!... Spokoju
szukaj w ogrodzie... Rzymianie się zbiorą
dzisiaj na ucztę... Masz im tańczyć...
SALOME.
Chorą
jestem i słabą...
ANTYPATER.
A widzę cię w stroju,
w sam raz dobranym, jak gdybyś do stołu
miała w tej chwili siąść i błysnąć kołu
mych biesiadników, niby cud!...
SALOME.
Biesiadę
mam dziś od rana taką, że się kładę
cieniem na świat wasz... z hulania.
Gra ócz.
ANTYPATER.
Straszliwa
jesteś, a piękna!... Zabójcze dwa dziwa
są twoje oczy...
ogniem ziejące w dal...
Kto zajrzał do ich czeluści,
tego już z rąk swych nie puści
i ból i rozkosz i żal...
Tak rzekł mi śpiewak-lutnista i, w złoty
bijąc tetrachord, nucił pieśń — tęsknoty...
ANTYPATER rzuca się ku niej.
Rozkosz! ach, rozkosz! Salome,
pozwól mi zajrzeć w ich głąb,
choćby mnie potem rozszarpał
ból!...
SALOME.
Panie i królu i ojcze!... W zatargi
nie wchodź-że z niebem i na grzeszne wargi
nałóż wędzidło, a jeśli potrzeba,
to i na serce!...
ANTYPATER.
Czem dla mnie dziś nieba!
Patrzę w twe oczy i mózg mi się mąci!
SALOME odpycha go.
Odstąp od — córki, bo cię w pył roztrąci
gniew twego Boga!...
.
ANTYPATER.
Patrzę w oczy twoje
i gniewów bożych już się dziś nie boję!...
Nie szydź, Salome! Nie szydź!... Ja go zmuszę,
ażeby milczał...
SALOME.
Więzienne wierzeje
głos jego wyprze i falą zaleje
straszną twe — życie!...
ANTYPATER.
Nie! dobędę miecza
i niechaj dola rozstrzyga się człecza —
On lub ja!... Słuchaj!...
SALOME.
Słucham i zdumiona
jestem nad wyraz, iżeś z swego łona
uczynił nagle wywierzysko piekła,
z którego bije żarów fala wściekła
i, matce mojej wypaliwszy oczy,
pragnie pogrążyć Salome... Nie stoczy
serce się moje w tę otchłań...
ANTYPATER.
Salome!
Zalić nie było dawno już widome,
że między duszą moją, a pomiędzy
Herodyadą stanęła potęga,
której twej matki wszechmoc nie dosięga —
wszechmoc, przy tobie podobna do nędzy?
Czy nie widziałaś, że ty jesteś władzą,
ku której wszystkie zmysły mnie prowadzą?
Zginę,
czy zapanuję ponad własną zgubą,
nie dbam już o to! precz z wszelką rachubą!
Bylebym tylko zamknął cię w ramiona —!
W twoim uścisku niech me życie skona!...
SALOME.
Królu! szalejesz!
ANTYPATER.
I ty szalej ze mną!
Nad łożem twojem noc rozepnę ciemną,
połyskującą gwiazdami, w otchłani,
w której ty można, przekrólewska pani,
ponad żywioły wyrastasz i światem
swym niezmożonym władniesz majestatem!
Pod stopy twoje rzucę ci mą trwogę
i mą nadzieję — — — chodź!... Słodka!...
od tych grobowych wrót,
poza któremi zagasło
słońce...
SZELEST DRZEW.
Nie mów nam, wiewie, o grobie,
o życiu nam mów!
Albo o słodkim śnie —
trzeba nam słodkich snów...
SZEPT POWIEWU.
Do snu-m ukołysał
znużoną głowę Pielgrzyma
nad brzegiem wielkiego jeziora — — —
Ostatnie wyszeptał modlitwy
i usnął z Swymi rybitwy
i śpi...
Zawierzył wiernemu słudze:
jutro Go rano obudzę —
droga jest przed Nim daleka —
jutro, gdy dojmie Mu spieka,
sługa ku Niemu zawionie,
białe ochłodzi Mu skronie,
jasny rozwieje Mu włos.
JEDNO Z DRZEW.
Listek mi słońce spaliło — —
strąć go, powiewie, strąć — —
zabierz ten listek czerwony — —
Tam rzesze,
tam tłum,
tam świat o ciszy nie wie — —
SZELEST DRZEW.
— Czy cię nasz szept nie uwięzi?
— Uciekasz, cichy powiewie?
— Rozkosz budzący w drzewie,
zabierasz z sobą nasz szum —
nasz szum —
nasz szum — — —
Chwila ciszy.
SCENA DRUGA.
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
O Raju!
O szczęścia dalekie wspomnienie!
O życie przepadłych dni —
Życie miłości i chwały!
Tęsknota moja śni,
tęsknota moja rwie się do ruczaju,
nad którym Anioł przechadzał się biały
i skrzydły zgarniał srebrnemi
oddechy rozkwitłej ziemi
i szelest zielonych drzew
i drżenie
rozfalowanych fal
i światła słoneczny śpiew —
święte hejnały,
wypełniające dal,
O Raju!
Czemu przebrzmiały
na zawsze chwile radosne,
kiedy wsłuchana
w przenieustanną wiosnę,
w cichy, szeptliwy zew,
płynący ku mnie od morza,
klękałam, dziewka boża,
i dzięki wznosiłam do Pana...
A wilk, baranek i lew
i wszelki stworzenia płód
do mych się łasił stóp
i z tchnieniem mych tchnień
słodki rozhowor wiódł
o snach, które płoszy
ten skwarny, ten grzeszny dzień,
ta krew i grób...
*
Czemuś dopuścił, o Panie,
iżby przypełzał gad
i drzewa mojego pień
zdradnymi owinął kręgami?
Spożyłam owoc wzbroniony —
ból padł na moje kochanie
i żal — —
w mrok mi się zasnuł świat...
W obce nas wygnał strony
Twój Anioł rozogniony —
za nami poszedł Twój gniew!
I już tysiące lat
wzrasta ten gorzki siew,
który z Twej ręki padł!
Lat już tysiące w mojem wnętrzu trwa
świadomość Dobra i Zła —
Wiem:
Dobro jest rajskim snem,
a Zło jest jawą
ślepą i krwawą,
do której człek się przyłożył,
która go karmi swym tchem... ............
Czemuś mnie stworzył?!!...
Znika. Wchodzą do triclinium:
SCENA TRZECIA.
SALOME. AHOLA i AHOLIBA.
SALOME rozgląda się po triclinium.
A co?!... Wiedziałam! Rzymskim obyczajem
gościć będziemy Rzymian, co nad krajem
judzkim z toporem stoją, lecz są dbali
o wszelki pozór, by ciężar ich stali
nie wydał nam się zbyt gorzkim... »Hołoto!«
radziby krzyknąć nam za nasze złoto
i za nasz pokłon, lecz, dworni i składni,
krzyczą-li w wnętrzu: »Na kolana padnij!«
Głośno zaś prawią: »Nie będzie za wiele
tysiąc dziękczynień wam, obywatele,
za waszą wierność dla cezara!...« Gościom
płaci za dworność ojczym mój dwornością.
Nie chce, ażeby tam, w stolicy świata,
gdzie senatorska toga kurz zamiata
z gładkich marmurów, wieść oblazła ziemię
gadem syczącym, iż w Jeruzalemie
siedzą-li sami barbarzyńcy — — —
Róże,
przecudne róże rozsiał na purpurze,
okrywającej kamienne łożnice!...
AHOLA.
Opowiadają, że białe dziewice,
w wieńcach różanych, a bez szat, z rozkoszą
w górę kielichy, pełne wina, wznoszą
na ucztach Rzymian...
SALOME.
I ty, widzę, chętnie
jęłabyś szaleć w rozszalałem tętnie
uciech, wśród których niejedna Rzymianka
ujrzała przyczyn dosyć, by — kochanka
albo i męża mściwym przebić nożem...
AHOLIBA.
Prawo żydowskie, co prawem jest bożem —
tak nas uczono od chwili porannej
naszego życia — — —
SALOME.
Lecz wam, moje panny,
do śmiechu z prawem żydowskiem — — —
AHOLA.
Do śmiechu
lub nie, to jedno, gdy, pamiętni grzechu,
nasi ojcowie raczejby nam mary
przygotowali — — —
Już-ci — —
Wszak król dziś ciebie do uczty przypuści,
a jest wiadomo, że nie rad obraża
Zakon w obliczu kapłanów — — —
SALOME.
Zapewne
wprzód się ich pytał, czy może królewnę
pokazać posłom... I ci od ołtarza
kiwnęli głową... Lecz ja na ich grzędę
sfrunąć nie sfrunę!... tańczyć im nie będę!
Nie chcę, ażeby, zgrzeszywszy przezemnie,
biedne ich dusze zestąpiły w ciemnie
żydowskich piekieł... I tak już bez liku
ściągną na siebie przewin... O świeczniku —
widzę, że również zapomnieć raczono — —
Słuchaj, Aholo! Nie pęka ci łono,
że arcykapłan Kaifasz, mocny w wierze,
jak tur w igrzyskach, będzie dziś wieczerzę
jadł uroczystą, nie patrząc na pręty
z gałką i kwiatem?... Stół nie bylejaki — —
Zjawią się pono i trefne ślimaki,
rzymski rarytas... Lecz ojciec wasz święty,
więc mu to Jahwe przebaczy...
AHOLIBA przyglądając się kagankom.
Ampule,
złote, rzeźbione!...
AHOLA.
Tak przyjmują króle!...
Cuda i dziwy! Człek, rozkoszą syty,
piłby stąd nową rozkosz!...
cichego stawu, gdy zorza zapłonie
nad ich lazurem...
SALOME.
Prawda! radość dziecka
miałaby tutaj fenicka lub grecka,
wiotka tancerka —
Czyni kilka taktów tańca.
Nogi same chodzą,
a cóż dopiero pod dźwięczącą wodzą
lutni, czy harfy...
AHOLIBA.
Wspaniale! wspaniale!
Niema tancerki, coby w takiej chwale
zabłysnąć mogła, jak ty!... Oczy gasną
z dziwu, patrzący na twą postać jasną,
oblaną światłem tych drogich kagańców —
Widać, że jesteś stworzona do tańców
i do muzyckiej uciechy — — —
SALOME.
A przecie
niema klejnotu takiego na świecie,
którymby dzisiaj kupiono mą wolę,
abym tańczyła w biesiadników kole,
pośród obłudy, siedzącej z surowem
zmarszczeniem czoła!...
Oczami wpija się w Aholibę.
Jeden jednem słowem
mógłby mi kazać... Nie chciałam się pytać,
sądząc, że raczysz z oczu mi wyczytać,
jak tego czekam — — —
Ażeby w ręce moje włożyć nagi
miecz? — co? — odpowiedz!...
AHOLIBA.
Tak!
SALOME.
Tak?...
AHOLIBA.
Pani biedna!
SALOME.
Przestań żałować!... Mów!... Nie sama-m jedna
zrodzona w bolach!... Mów-że!...
AHOLIBA.
Przekupiony
strażnik, gdy wieść mu zaniósł, że obrony
poszukać może w tobie, że nie trudnie
będzie dla ciebie głaźną jego studnię
zamienić — w pałac, rzekł, iż go weseli
jedynie prawda i tę znalazł w — celi,
»a zaś Salome«, mówił, »niech przestanie
grzeszyć!«
SALOME z dzikim uśmiechem.
Ha! ha! ha!... Powtórzył kazanie —!
Spokojnie.
Chodźmy!... Na świecie coraz większe mrocznie.
Późno... za chwilę uczta się rozpocznie — —
Kroki już słychać i gwary...
ANTYPATER. POSŁOWIE RZYMSCY. PONCKI PIŁAT. MĘŻOWIE RADY I ARCYKAPŁANI: KAIFASZ, ANNASZ, MERAJOT, ELJAKIM, SALATYJEL, JANAI SYN GADA, ABIJA I INNI. GRAJKOWIE. ŚPIEWACY. SŁUŻBA.
ANTYPATER.
Szczęśliwy
duch mój, że liche galilejskie niwy,
których ja z łaski cezara oraczem
jestem służebnym, nawiedził w prostaczem
tem naszem życiu rzadki, niecodzienny,
niezwykły promień... Oby w radość plenny
był nam ten wieczór!... Obyście zanieśli
do Rzymu jedno, żeśmy was, przejęci
wielkością chwili, szczerze, według chęci
jako najgodniej witali... A jeśli
moje zamiary, które w sercu noszę,
aby was uczcić, nie są według woli
waszej, pomnijcie, że wielce mnie boli
zabiegów moich nieudolność... Proszę,
zasiądźcie miejsca... Dla posłów cesarza
pierwsze: niech miłość twa się nie obraża,
Poncki Piłacie, drogi przyjacielu,
że dzisiaj gościom ustąpisz... Nie wielu
znajdziesz im równych — przed się, kiedy stoję
przy nich, tak myślę, że w te uszy moje
spływa cezara żywy głos, zlecenie
dający możne dla mnie, swego sługi.
Zda mi się również, że w drodze, acz długiej,
nie przygasł na nich, nie zestąpił w cienie
święty blask źrenic, któremi w ich oczy
spojrzał, żegnając... Proszę...
Zbyt ochoczy
twej uprzejmości popęd zapomina,
rzymski tetrarcho, że i ta godzina
dzisiejszej uczty każe nam przykładem
świecić, iż nawet cesarski dyadem,
lśniący klejnotem drogocennej wiary,
kornie się chyli przed złotem tyary
arcykapłańskiej: niech siędą-ć przy boku
Kaifasz i Annasz...
KAIFASZ.
Widzę w twojem oku
szczerość — snać wiernem jesteś echem duszy
władcy, co w niwecz świeckie moce kruszy,
ale co nie rad swem ramieniem sięga
tam, gdzie się boża rozsiadła potęga:
jemu-li winien lud mój, że swe głowy
uniżać może przed licem Jehowy,
błogosławieństwa żebrać z jego ręki...
Więc, by wam za to okazać swe dzięki,
ustępujemy — wszakże wy jesteście
znakiem cesarskiej łaski...
PIERWSZY POSEŁ.
W Świętem Mieście,
w stolicy świata, między inne bogi
pali się spiżem sercom rzymskim drogi
posąg Jehowy — caesara augusta
taka jest wola...
KAIFASZ.
Cześć mu nasze usta
wypowiadają niezmienną.
Po tym ceremoniale zajmują miejsca przy stołach. Służba roznosi potrawy i napoje.
[417]JEDEN Z POSŁÓW, usiadłszy przy stole, do Antypatra.
O panie,
widać, że miałeś o gości staranie —
są na twym stole przysmaki... Zaiste!
Łatwo zapomnąć trudy oczywiste
dalekiej jazdy. Wzdyć mi się wydaje,
że nie przybyłem w te zamorskie kraje,
ale że jestem w Rzymie...
— A dusza przekorna
nie znajdzie łaski przed obliczem Stwórcy.
POSEŁ.
A!... tak?!... Przepraszam... Więc my prawoburcy?
Jak na me wątpia, kompliment zbyt słony.
KAIFASZ.
Nie!... Tylko inne są judzkie zakony,
A inne rzymskie...
POSEŁ.
A mnie się przez chwilę
jakby zdawało, że w swej władnej sile
Rzym się zapomniał i swych praw ciężarem
zgniótł wszystkie inne... Widać w wnętrzu starem
coś mi się psuje... Tak! tak!... Nie inaczej —
coś mi się psuje —
ANTYPATER wstając i podnosząc puhar.
Panowie! wybaczy
zastęp szlachetnych gości, że w tę porę
głos uroczysty przed wami zabiorę —
Lecz, mając winem napełnioną czaszę,
piję w cześć tego, który prawa nasze
umie szanować; który jednym ruchem
swojego palca mogąc, jak obuchem,
strzaskać praw judzkich granitowe płyty
i na ich miejscu postawić wyryty
rylcem swej woli zakon własny, umie
być powściągliwym w swej cesarskiej dumie
i swym poddanym, służącym mu wiernie,
przodków zostawia wolność. — Jak w falernie
płoną te krople ogniste, tak płonie
cesarz Tyberyusz w niezłomnej obronie
naszych świętości... Czyje-ż serce, czyje
nie drży radością, gdy krzyknę: Niech żyje
caesar augustus!...
WSZYSCY.
Niech żyje!
ANTYPATER.
Niech lata
panuje wieczne nad krańcami świata!
CHÓR.
Niech nam panuje!
Siadają.
POSEŁ RZYMSKI do Kaifasza.
Wino bardzo przednie!
Do Antypatra.
Czuję, tetrarcho, że już całkiem zrzednie
łaskawa wiara twa w umiarkowanie
mojego słowa, lecz wyznam ci, panie,
że napój stawiasz, jaki ledwie w Rzymie,
w domu konsulów, napotkać... Gdy wrócę,
bardzo tem Marka Emilja zasmucę,
bo mu się zdaje, że on tylko trzymie
prym w cennych trunków doborze — powiada,
że oprócz niego i chyba sąsiada,
Kaja Aulusa, wszyscy są w tym względzie — —
ANTYPATER.
Barbarzyńcami...
PONCKI PIŁAT śmiejąc się.
Ha! ha!
POSEŁ RZYMSKI.
Niech tak będzie,
chociaż... o wierzaj! stolicy ogłoszę,
jakie z twych amfor leją się rozkosze!...
Śmieszną jest pycha naszych Rzymian: sądzą,
że tylko oni piwnicznym wrzeciądzom
śnieg powierzają, ażeby nim chłodzić
płomienne wina...
ANTYPATER.
Dziękuję!... Wygodzić
chciałem swym gościom!...
POSEŁ DRUGI do Kaifasza, widząc, że ten nie pije.
Przewielebność wasza
czyż nie używa?... Przekosztowna czasza
prawie nietknięta?... Czyżby i w tem może
zakon — —?
KAIFASZ.
Nie! Wina zakazuje boże
prawo kapłanom li wówczas, gdy spieszą
w namiot Jehowy; a że ich pieleszą
jest kościół pański, przeto siła trunku
mogłaby łatwo odrzeć ich z rynsztunku
wytrzymałości...
POSEŁ żartobliwie.
Znaczy: słabe głowy —
Naszych flaminów zwyczaj mniej surowy,
to też u kupców w wielkich łaskach; radzi
znoszą im hojne dary: »nie zawadzi,
mówią, być szczodrym — dwakroć skąpiec traci — —
odbijem wszystko na winie...« Bogaci
są też handlarze falerna, aż miło — — —
ANNASZ.
I u nas dawniej... Lecz dziś się zmieniło — —
Tak! tak! w tej małej i ubogiej ziemi
ludzie przychodzą z dłońmi mniej szczodremi...
Gdyby nie pan nasz Antypater —
POSEŁ.
Godny
sługa cezara — —
ANNASZ.
— — gdyby nie cezara
godny ten sługa, wnet świątynia stara
miałaby tylko to, co, w hojność płodny,
duch naszych ojców złożył jej w ofierze...
A przytem — powiem otwarcie i szczerze —
pełno jest w judzkim kraju buntowniczej,
ciemnej gawiedzi, która głośno krzyczy,
że nowe trzeba fundować zakony,
że nasz się przeżył... A znikąd obrony — — —
POSEŁ.
I myśmy o tem niejedno słyszeli — —
Ale się znajdzie bat na wichrzycieli —
Rzym nie przepuszcza — — —
ANTYPATER wstaje z puharem w ręku.
Panowie! raz jeszcze
wstaję i rzekę: Nadzieją się pieszczę,
iż z ziemi naszej cesarscy wysłańce
uniosą wiarę, jako i te krańce
rzymskiego władztwa pełnią obowiązki
według sił swoich, nie schodząc na grzązki
grunt oporności — — — Piję to na zdrowie
posłów cezara!...
CHÓR.
Niech żyją posłowie!
ANTYPATER.
I Poncki Piłat, namiestnik, prawdziwie
druh mi oddany, niech żywię!...
Dzięki w imieniu mego władcy, dzięki!
Mam-li zapewniać, iż żadnej poręki
dziś nam nie trzeba, jeżeli jest mowa
o tej wierności, której kraj dochowa
mojemu panu, co i waszym równie
panem i władcą?... Jesteśmy tu głównie
po to, ażeby złożyć dziękczynienie
Izraelowi: z rozkoszą nadmienię,
iż ufność jego, cicha i spokojna,
w dobroć cezara, któremu nie wojna
z swymi ludami na myśli, lecz zgoda,
plenna w dobytek wzbudzi niekłamany
podziw w stolicy... Do rany, do rany
lud ten przyłożyć! I precz z tym, co poda
inny sąd o nim, niż my... A w dzisiejszych
jeśli obradach chcieliśmy pewniejszych
jeszcze rękojmi, to po to jedynie,
by być pewnymi — na przyszłość... Niech zginie
pomiędzy nami słowo, co dziś padło
w zbytnim ferworze... My wiemy — zwierciadło
tyś nam, tetrarcho, pokazał —, że źródła
czynszów zbyt małych szukać nam potrzeba
w ubóstwie łanów, których święte nieba
nie obdarzyły zbyt suto... Wychudła
gleba, lecz pełna, widzimy, i tłusta
chęć Izraela: taką nasze usta
zdadzą relacyę... Z Ponckim też Piłatem
rozważyliśmy, jak w tem niebogatem,
lecz wielce skrzętnem społeczeństwie plonu
podnieść wydatność... Radzi też u tronu
złożymy sprawę, że jeśli się zdarza
tu albo ówdzie ruch i mąt, to wraża
czerń-li wisielców, motłoch bylejaki,
nie lud — i Rzym nasz swoje miał Spartaki —,
że zasię wszyscy ci, co idą przodem,
nie zaniedbali środków, by narodem
mógł się poszczycić gród nad Tybrem... Twoje,
tetrarcho, zdrowie i wasze, ostoje
prawa i szczęścia, poważni i święci
arcykapłani, i wasze, mędrcowie
w Radzie!...
CHÓR.
O dzięki...
ANNASZ.
Niech prośby wypowie
serce: dobrocią twoich słów przejęci,
prosimy, panie, aby za twą sprawą
była i nadal, jak dotąd, łaskawą
dla nas opieka cezara...
POSEŁ DRUGI.
A może
dasz znak, tetrarcho, iże w dobrej porze
wstać nam od stołu?... Swobodniej nam będzie!
Wstają. Deszcz róż.
POSEŁ PIERWSZY.
Róże!... jak w Rzymie!... Wieńce!... Nie! na sędzię
biorę sumienie, że tetrarcha w niczem
nie ustępuje nam — — —
»...Nad panią,
Nad jasną panią miłości, gdy wstała
Z czystej, pienistej topieli,
Smuga się biała rozścieli...
A w białym, przejrzystym obłoku
Amor z kołczana u boku
Pocisk wyciągnie złoty!...
Zadrżała
Niechybna promienna strzała
Kochania i tęsknoty —
I łono twoje przeszyte,
O bujna, świeża, naga Afrodyte!...«
OKLASKI I GŁOSY.
Brawo! brawo! brawo!...
GRECZYN.
»Z morza błękitnych fal
Muzyka płynie w dal — — —
Na muszlach grają trytoni — — — «
POSEŁ DRUGI przerywa.
Stokrotnie
pieśń tę słyszałem! Na ulicach Rzymu
mamy jej dosyć codziennie!... A przytem
widzę, że judzcy panowie nie bardzo
w tem się lubują...
Drogi Tulliuszu!
Wartoby poznać pieśni izraelskie —
dla nas niezwykłość — a widzę w tem kole
grajków jednego, co snać jest żydowin —
prawda, tetrarcho?
ANTYPATER.
Tak, Achisamechów
syn Acholijab — — —
POSEŁ PIERWSZY do posła drugiego.
Wyszło mi z pamięci,
że jesteś — skrybą; że, będąc śród Partów,
zbierałeś dzikie, nieskładne łamańce,
zwane przez tamtych pieśniami... Ja-ć mowy
nie znam hebrejskiej...
POSEŁ DRUGI.
I ja nie... Dla dźwięku
niechaj zaśpiewa — — —
POSEŁ PIERWSZY podchmielony.
A niechże ci, bracie,
śpiewa dla dźwięku — ten — — jak on się wabi —?
jak on się wabi?
JEDEN Z MĘŻÓW RADY.
Achisamechowy
syn Acholijab...
POSEŁ PIERWSZY.
Język ci skołczeje,
nim to wykrztusisz — — Achi — sa — no, śpiewaj!
Acholijab zajmuje miejsce Greczyna, który się usunął w głąb między grajki.
PIŁAT PONCKI do Posłów.
Dźwięki hebrejskie smutne, przeraźliwe,
nie wiem, Tulliuszu — — —
POSEŁ PIERWSZY j. w.
A co mi tam! Smutek
albo i radość z jednego są źródła —
z wina — tak zresztą życzy sobie — skryba...
SCENA ÓSMA.
CIŻ SAMI.
ACHOLIJAB uderza w struny harfy i zaczyna śpiewnym, przejmującym, żałośliwym recytować głosem.
Dawida Psalm dla przedniejszego
piewcy w godzinie żałoby...
Ponad rzekami Babilonu
siedzimy w wielkiem utrapieniu,
a myślą naszą jest Syon —
Ach! jak nam smutno! jak smutno!
Arcykapłani i Mężowie Rady cicho wzdychają.
ELJAKIM.
Ach! jak nam smutno, jak smutno!
ACHOLIJAB uderza w struny harfy.
Na wierzbach wiszą harfy nasze,
Zmilkłe od czasu niewoli,
ACHOLIJAB pół recytując, pół śpiewając, uderzywszy w struny.
Oto co mówi syn Helkijaszowy,
Jeremi, kapłan z Anatot — słuchajcie!
Przyszedł chaldejski król, Nebukadnezar,
judzkiemu wyłupił oczy — — —
biada, o biada! — —
CHÓR kapłanów i mężów Rady.
O biada!
Grajkowie uderzają do wtóru i milkną.
ACHOLIJAB.
Jeruzalemskie porozwalał mury
i najprzedniejsze wymordował męże.
A Nabuzardan i Rabsarys
i Rabmag i inni hetmani
nieprzyjacielskich wojsk
biczem pognali w niewolę
naród żydowski — o biada!
CHÓR kapłanów i mężów Rady.
O biada! o biada! o biada!
Popiołem sypać nam głowy
i płakać...
POSEŁ PIERWSZY do Piłata.
Cóż to?! Hej! judzcy panowie
sprzęgli się razem do wtóru?...
PONCKI PIŁAT.
W obyczaj weszła im żałość,
gdy mowa o końcu Syonu — —
I owszem!... Nader niezwykła,
rzadka zabawa!... Ta nuta i chór ten
i dźwięk tych obcych wyrazów — — —
ANTYPATER do Piłata.
Panie! gdy każesz, niechaj śpiewa dalej,
lecz są i syryjscy lutniści — — —
POSEŁ DRUGI.
Mniej zajmujący!... Słyszałem
Grajków syryjskich w Damaszku...
Acholijabo! uderz w struny, śpiewaj!...
ACHOLIJAB uderza w struny.
Sofonijasza słowa,
syna Chuzego:
O jak upadłoś, miasto święte!
Sędziowie twoi to wilki wieczorne,
gryzące kości do rana!
A Pan sprawiedliwy
daremnie wzywa kapłanów,
by nie gwałcili zakonu,
który splugawion jest przez nich — — —
Mężowie Rady i Arcykapłani w zamęcie i ruchu.
ANNASZ nie może się pohamować.
Czelny śpiewaku! nadużywasz ucha,
które cię dotąd zbyt cierpliwie słucha!...
Zbyt słaba,
widzę, przyczyna, by męże bez skazy
mogli przypuszczać, że dusze ich plami
pieśń, przed dawnymi stworzona wiekami,..
Zostańcie! prosim!...
JANAI SYN GADA do mężów Rady i Arcykapłanów.
I ja to mam w myśli,
iżbyśmy teraz bez powodu wyszli,
albowiem wyznać tego się nie boję,
iż Sofonijasz, głosząc wieszczby swoje,
sądził ówczesnych kapłanów, nas przecie
za jego wieku nie było na świecie...
MERAJOT.
I ja tak mniemam... Ten grajek przepodły
miałby uciechę, że nas stąd wywiodły
jego obelgi...
POSEŁ RZYMSKI złośliwie.
Panowie! potrzeba,
ażeby odszedł już śpiewak?... Na nieba!
do gniewów mało powodu!...
JEDEN Z ARCYKAPŁANÓW.
Jeżeli
waszą to miłość tak bardzo weseli,
niech pozostanie!...
POSEŁ DRUGI.
Biedne grajki! biedne!
Zaśpiewaj-że nam pieśnię jeszcze jednę —
na zakończenie!... Tak! wiedz, duszo bratnia,
że to już będzie ostatnia — — —
Poncki Piłat nieznacznie się podśmiechuje. Arcykapłani i Mężowie Rady powarzeni, zemstą dyszący. Chwila ciszy.
ACHOLIJAB uderza w struny.
Ostatnia!
Takie jest słowo Pańskie, które włożył
w łaknące chłodu usta Micheasza:
Raduj się, raduj Betleem Efrata,
grodzie najmniejszy między maluczkimi,
albowiem z ciebie wyjdzie mąż, co panem
jedynowładnym będzie w Izraelu — — —
Onci-ć narody pokara,
które swą stopą znieważyły Syon,
mocne i silne,
i miecz wytrąci im z ręki
i na lemiesze go zmieni,
a zaś oszczepy na kosy
i wieczny, wiekuisty zaprowadzi spokój...
JEDEN Z PANÓW JUDZKICH krzyczy.
Jedynowładnym w Izraelu panem
jest i na zawsze zostanie
caesar augustus!...
POSEŁ PIERWSZY.
A któż tu zuchwale
wątpiłby o tem?
ANNASZ.
Krzyże! stosy! pale!
Przeciw Rzymianom wystąpił ten grajek!
Dzisiaj judzką ziemię
przenika całą wieść o Betleemie:
czerń buntownicza woła, iż w tem mieście
już się narodził ten, co ma nareszcie —
tak mówią zdrajcy — stanąć na Syonie
i głosić prawa, gdy my — — —
POSEŁ RZYMSKI.
— gdy na tronie
cezar — — — ?
KAIFASZ.
— — — — tak! wielkość caesara augusta — — !
GŁOSY z pośród panów judzkich.
A nie mówilim: zakneblować usta!
— Tak! tak! Ten śpiewak tu jeden z tej czerni
— Rzecz to naoczna! — — — — Wróg Rzymu! — — My, wierni
Rzymu poddani, widzimy to jasną,
panie, źrenicą! — —
POSEŁ PIERWSZY do tetrarchy.
Nim krzyki te zgasną,
rzekę-ć, tetrarcho, że w służby doborze
za mało jesteś oględny — — —
Jakiś rybak prosty —
zwią go Chrystusem... A że lubi chłosty
wymierzać judzkim kapłanom, tak oni
w ciągłej są za tym człowiekiem pogoni...
Chcieli go nawet pozywać o zdradę,
lecz na ich skargi wagi ja nie kładę:
Przyszli do niego — mówiono mi o tem —
i, pokazawszy pieniążek ze złotem
licem cezara, rzekli do młodzieńca:
»Komu-li służyć? Temu, co z czerwieńca
spogląda na nas, czy Bogu?« »Nie złowi
wasza mnie zdrada“ — rzekł im: »Cesarzowi
to, co cesarskie, zaś to, co jest boże
oddajcie Bogu...« Takich się nie trwożę...
SCENA DZIESIĄTA.
CIŻ SAMI. ANTYPATER.
ANTYPATER wychodząc z pośród tłumu gości.
Niewczesny śpiewak... Pokutuje w kaźni
za swą zuchwałość... Wybaczcie!
POSEŁ.
Nie draźni
nas to bynajmniej, lecz za to draźliwi
twoi, tetrarcho, kapłani...
PONCKI PIŁAT.
Ci siwi
starce lękają się własnego cienia...
ANTYPATER.
Cześć im od wieków czoło opromienia,
więc jeśli — — —
Wielce-ć to, panie, gościom twym umili
i tak już miłe naszego pobytu
dni w Jeruzalem, jeśli nam zaszczytu
skąpić nie zechcesz, byśmy twoje damy
przywiedli razem... Czyż zaręczać mamy,
że dla nas cześć to największa?
ANTYPATER.
Zaiste!
Jak się odwdzięczyć za te oczywiste
względy, ja-ć nie wiem — —
POSEŁ woła na towarzysza, kręcącego się w gronie panów judzkich.
Hej! Witellionie!
idziem po panie! — —
Poseł drugi podchodzi ku nim.
PONCKI PIŁAT.
I ja w waszem gronie
chyba nie jestem ostatni? — —
ANTYPATER zwraca się do panów judzkich.
Czcigodni
mężowie Rady, wybaczcie! W momencie
wrócimy do was.
Mnie się zdaje święcie,
że nam u Rzymian nie szukać puklerza — —
Mąt coraz większy w kraju się rozszerza,
a oni, widno, zamiast trzymać z nami,
skłonni są raczej iść z wichrzycielami.
Ta pobłażliwość dla Acholijaba
nie dobrze świadczy...
A niech usłyszy!
Pierś moja wielkiem oburzeniem dyszy,
szedłbym w tej chwili przeciwko Rzymianom,
którzy nie spokój niosą naszym łanom,
lecz podlewają zasiew podżegaczy — —
MERAJOT.
Sza! sza! Twa miłość, Annaszu, wybaczy,
lecz ściągasz na nas nieszczęście! Na barki,
pochyłe, wyschłe od dźwigania Arki,
na stare plecy nasze ściągasz klęski — —
KAIFASZ.
Nazbyt stanowczy-ś, Annaszu! Zwycięski
ten, który czeka — nam czekać wypada — —
Mądry wielce — — —
Ta mądrość jego zmieści się w kropelce
brudnego potu, którą pierwszy lepszy
bocher wyleje nad księgą... Tych wieprzy
rzymskich — — —
ANNASZ.
Sza!... idą!... Zmieniłem swe zdanie:
Kaifasz ma słuszność — trzeba czekać...
Wchodzą:
SCENA DWUNASTA.
ANTYPATER. POSŁOWIE. PONCKI PIŁAT. HERODYADA. SALOME. AHOLA i AHOLIBA i INNE DAMY DWORU. Na scenie prócz tego: ARCYKAPŁANI. MĘŻOWIE RADY.
POSEŁ PIERWSZY.
Panie,
które swym wdziękiem zapomnąć nam każą,
że jest cośkolwiek na świecie, co twarzą
wita nas smutną, co szarpie lub boli —
słodkie, nadobne, ludzkiej naszej doli
pocieszycielki — — —
KAIFASZ spostrzega Aholę i Aholibę — z przerażeniem i bólem.
Moje córki!!
POSEŁ DRUGI złośliwie.
Które —?
KAIFASZ j. w.
Te — — te — — w sydońską odziane purpurę — —
ta — Aholiba — starsza — ta zaś młodsza —
córka Ahola — —
Tłumi westchnienie.
Ach!
POSEŁ PIERWSZY.
Od trzciny wiotsza
jedna i druga — powiewniejsze obie
od rannych wiewów, które wieją w dobie
rozkosznej wiosny...
Do Salomy, rzucając jej różę.
Weź różę, nad róży
kwiat cudowniejsza Salome! Czyż znuży
oko się ludzkie, wpatrzone w te pukle
złocistych włosów? Hej! W tę szyję, smukle
wykwitającą z pośród ramion, białych,
jak przezroczysty alabaster!... W całych
majestatycznych Włoszech, w całym świecie,
berłu cezara danym, czyż znajdziecie
podobnej krasy cud?!... Oszaleć można — — — —
Najdroższą czaszę mi dajcie — — —
PIŁAT PONCKI.
Ostrożna
niech będzie mowa twa! Nie jesteś w Rzymie!...
Duszę ci oddam w ofiarniczym dymie,
wielki Jowiszu, iżeś mym powiekom
pozwolił przebyć rozległą, daleką
drogę żywota i tutaj dopiero
ujrzeć ten święty płomień ócz!... Cycero
słówby nie znalazł — — — pieśń Anakreona
albo safijska niby zgliszcze kona
przy tym potężnym ogniu twoich czarów!
Hej! nie żałujcie kosztownych puharów,
wino objetne wylejcie pod nogi
tej objawionej Afrodis!...
POSEŁ DRUGI do Herodyady.
Na bogi!
Można, naprawdę, powinszować pani,
przepiękna!!...
HERODYADA.
Dzięki! dzięki!
POSEŁ DRUGI.
Miejsce dla niej
na złotym dworze cezara!
POSEŁ PIERWSZY.
W stolicy!
Palatyn zgorze od blasku źrenicy
naszej władczyni!... Cezar ją na tronie
swoim posadzi — — —
Któż czelną
miałby odwagę lżyć tę nieśmiertelną,
wieczystą sławę, co na matkę spadnie,
iż taką dała nam panią! Któż zdradnie
mógłby się czepiać twoich stóp?...
HERODYADA.
O, wielu,
wielu dziś znajdziesz takich w Izraelu.
POSEŁ PIERWSZY.
Śmierć im!... Ma jeszcze Rzym swoje liktory,
co ich przepędzą przez rózgi... Topory
ma Rzym i miecze...
ANTYPATER.
Panowie! gdy wola
mych drogich gości, nadobna Ahola
i Aholiba będą tańczyć — — —
Grajkowie na znak, dany przez tetrarchę, uderzają w struny, milknąc za chwilę.
KAIFASZ.
Sromie
ty mój i wstydzie!!!
POSEŁ PIERWSZY.
Nie! nie! ty Salomie
pokłoń się, królu, aby poszła w taniec!
Ona-ć wybrana, tak jak ty wybraniec
jesteś wraz z nami, że tutaj, na ziemi,
dano nam oczy patrzeć śmiertelnemi
w bóstwo...
Poncki Piłacie! Rozpacz się wylęga
w mem wnętrzu, rozpacz! Ulżyj męce,
zwolnij z przysięgi!...
PONCKI PIŁAT.
Ja umywam ręce...
ANTYPATER.
O ty Salome!... Salome!... Na złotej — —
idź — — przynieś misie głowę Johanana — — —
Masz — — sygnet!...
Rzuca jej sygnet pod nogi.
SALOME podniosła sygnet, wychodząc.
Niechciałeś przyjść do mnie,
idę ku tobie!
Hej! na twoją miłość
czem ja zarobię!?...
Skoro nieuchronna
śmierć cię zabierze,
mogiłę-ć ustroję
w jaśminy świeże — — — —
Hej! hej!
la! la!
hej! hej!
SCENA TRZYNASTA.
POSŁOWIE RZYMSCY. PONCKI PIŁAT. ANTYPATER. Prócz tego na scenie: HERODYADA. AHOLA i AHOLIBA. ARCYKAPŁANI etc.
POSEŁ PIERWSZY do Antypatra.
Dusza jest twoja złamana —
na skroń ci lśniste wystąpiły poty — —
Czemu, tetrarcho? czy tak blednąć warto,
że ginie jakiś wichrzyciel?
ANTYPATER.
Rozdarto,
niemiłosiernie rozdarto me łono!...
PONCKI PIŁAT.
A gdyby nawet o to pomówiono
twojego więźnia niesłusznie, cóż szkodzi,
że — ginie człowiek? Nie jesteśmy młodzi
i już nie jedna kropla krwi przelała
w naszych się rękach... W tem jest prawda cała
żeśmy już na to patrzeć nauczeni,
jak wielkie Fatum licho sobie ceni
życie człowiecze...
POSEŁ DRUGI podnosząc krużę wina.
Eheu! sto tysięcy
ludzi na świecie mniej albo i więcej,
to niby kropla w tej czarze!... Cóż przeto
waży człek jeden!?... Trąć się, trąć!
ANTYPATER do Herodyady.
Kobieto,
tyś rodzicielką zbrodni!
Herodyada milczy.
POSEŁ PIERWSZY biorąc drugą krużę wina, podaje ją Herodowi.
Trąć i ze mną!
Wino ci drogę zagrodzi w tę ciemną
czeluść wyrzutów!...
ANTYPATER upuszcza czarę z winem.
Nie mogę!... Powiada
głos mi ukryty, że ta głowa blada,
która tam ginie, to głowa proroka,
nie wichrzyciela!...
POSEŁ PIERWSZY.
A twoi kapłani
mówią inaczej... ich mądrość — — —
ANTYPATER.
Mam dla niej
wzgardę!... Ich mądrość wielce jest głęboka,
wielce subtelna, gdy o ich korzyści
idzie...
PONCKI PIŁAT złośliwie.
Usłyszą!
ANTYPATER.
Niech usłyszą!... Iści
moja się trwoga... czuję śmierć...
POSEŁ PIERWSZY.
Cezara
jesteś tetrarchą, nie dopuść, by mara
jakowaś mogła cię straszyć... Kto rządzi,
winien być silny, bo wrychle pobłądzi
i rządy sprawią gorzkie mu zawody...
Tak! Achis! Ojciec Jachobody!
Krążyłem naokół zamku,
bom pragnął u was, Rzymianie,
sprawiedliwości poszukać!...
Ale pod waszem okiem
wypełnia nowa się zbrodnia!...
Widziałem kata
zstępującego do kaźni — —
Widziałem Salome —
czeka na głowę!...
Nikczemnieś skłamał, tetrarcho!
Antypater niema odwagi odpowiedzieć.
GŁOSY POŚRÓD MĘŻÓW RADY.
Związać go! — Związać!...
ACHIS.
Wiążcie!
Nie uwodziciel on, lecz święty!
I córka moja, słodka ma Jachobod,
przeczysta była jak łza!
O córko moja! o córko!...
Nie mówię do was, kapłani,
albowiem próchnem jesteście,
które się samo rozsypie!...
Do was, Rzymianie, powiadam:
Idzie już dla mnie sprawiedliwość!...
Wymierzy mi ją Rybitwa,
ten Betlehemczyk ubogi,
który w swym jasnym kroczy majestacie
od Genezaret — —
Ku niemu spieszę! ku niemu!...
i wam, kapłani, pokłon,
iżeście mi dziś zezwolili
nasycić krwią moją miłość
nieugaszoną!...
ANTYPATER.
Przestań, na Boga!...
POSŁOWIE.
Przestań!!...
SALOME.
Napijcie się ze mną krwi!
Całujcie ze mną te oczy —
Całuje oczy zmarłego proroka.
przygasłe,
iże nie chciały spojrzeć na Salome,
a gdy spojrzały,
to zobaczyły w niej grzech...
Kilka ruchów rytmicznych. Zebrani jakgdyby skamienieli z przerażenia.
Pokłon ci, matko, pokłon! — — —
Ha!... zdrętwieliście!...
I we mnie drętwieją
członki,
ubezwładnione tęsknicą...
Z trudem podnosi głowę proroka na misie złotej do góry.
Nad głowy królów i możnych, — —
nad skronie arcykapłanów — —
nad złote włosy Salomy —
ostatkiem sił cię podnoszę,
najdroższa Głowo Proroka,
na złotej misie złożona,
umiłowana przezemnie
na wieki — — —